Pewien Rosjanin miał całkiem wypasioną daczę (taką działkę z domem) z sauną i murowanym grillem. Jak na Rosjanina przystało, miał też rozmach - planował zbudowanie trzypiętrowej huśtawki ogrodowej do spania. Ale najpierw trzeba było zrobić coś z naturą, która za nic w świecie nie chciała dać mu poleniuchować na świeżym powietrzu.

Dacza znajduje się w spokojnym, ale dość pechowym miejscu - niedaleko bagien. Właśnie przez to od maja do końca września panuje tam komarza apokalipsa. Nie pomagają moskitiery w oknach i litry środków na odstraszanie komarów. Po prostu nie da się wyjść z domu, a jeśli już trzeba wyjść, to należy biec i wymachiwać rękami, dając tym samym rozrywkę miejscowym aborygenom.

Zdenerwowany właściciel daczy postanowił w końcu rozprawić się z hordami komarów za pomocą amerykańskiego urządzenia SkeeterVac. Ponieważ zasięg działania ustrojstwa to 1,5 akra, na jego zakup złożył się także sąsiad.

Świeży nabytek najpierw przyciągnął uwagę wszystkich okolicznych urlopowiczów, a dopiero potem komarów i muszek. Rosnąca ilość ofiar ściągnęła na daczę grupki pielgrzymów z nawet najbardziej oddalonych działek. Oto efekty pracy urządzenia po pierwszej dobie:

Urządzenie wydziela dwutlenek węgla, emituje ciepło, co sprawia, że dla komarów wygląda jak człowiek. Oprócz tego miga lampkami, dzięki czemu sprawia wrażenie poruszania się. Komary przylatują do maszyny i wpadają do pojemnika, z którego nie mogą już wyjść lub przyklejają się do taśmy. Giną w nim w ciągu doby od wyschnięcia.

Aby maszyna działała trzeba podłączyć ją do butli z gazem i oktanolem (alkohol ten sprawia, że maszyna pachnie jak człowiek). Co jakiś czas należy wymienić też specjalną taśmę przylepną. Producent zapewnia, że po 10 dniach całodobowej pracy urządzenie znacząco obniży populację komarów, a po dwóch tygodniach przerwie ich cykl rozrodczy.

Tak wyglądała maszyna po dwóch tygodniach, przy codziennym opróżnianiu pojemnika: