Reklama
Reklama

Maciej Góraj był nadzieją polskiego kina. Z dnia na dzień stracił wszystko

W latach 70. i 80. Maciej Góraj (67 l.) uchodził za jednego z najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia. Nie był jednak w stanie utrzymać rodziny w Polsce i musiał wyemigrować za ocean.

Wychował się na łódzkich Bałutach. Marzyła mu się kariera lekkoatlety. Zerwanie ścięgna zmusiło go do rezygnacji ze sportu wyczynowego. Wtedy pomyślał o aktorstwie.

W szkole występował w amatorskim teatrze wraz z koleżanką Ewą Lemańską, która potem zasłynęła rolą Maryny w "Janosiku". - Byłem w niej po uszy zakochany, szkoda że bez wzajemności - wspomina.

Zafascynowany był "Popiołem i diamentem" i kreacją Zbigniewa Cybulskiego (†37 l.), dlatego postanowił spróbować szczęścia w łódzkiej filmówce. I zdał za pierwszym razem. Po dyplomie zagrał w filmie "Ciemna rzeka". Rola Zenka, tragicznie uwikłanego w powojenną rzeczywistość, dała mu popularność oraz nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego, przyznawaną młodym, dobrze zapowiadającym się aktorom. Miał wtedy 23 lata! Wkrótce zwrócił na niego uwagę sam mistrz Andrzej Wajda.

Reklama

Maciej Góraj zagrał w "Ziemi obiecanej" przejmującą rolę młodego robotnika, którego siostrę molestuje seksualnie właściciel fabryki. Młody aktor dostawał dużo propozycji filmowych, chętnie je przyjmował, także te drugoplanowe, toteż zdarzały się lata, kiedy na ekrany wchodziło po 5 lub 6 produkcji z jego udziałem.

W serialu "Polskie drogi" wcielił się w tramwajarza Mundka Szczubełka. - Dla tej roli nauczyłem się prowadzić tramwaj. Dzięki temu mam uprawnienia do kierowania pojazdem szynowym - śmieje się.

Aktor, znany ze swej sprawności fizycznej, zasłynął też z umiejętności kaskaderskich. Na filmowych planach bez problemów pokonywał wysokie mury, skakał z samochodów, albo z dachu na dach. Popularność nie przekładała się jednak wtedy na dochody artystów. W 1980 roku kinematografia też odczuła załamanie gospodarki. Ograniczono liczbę produkcji, honoraria straciły wartość. Pod sklepami stały kolejki właściwie po wszystko, od pieczywa po meble.

- Podpisałem kontrakt na rolę za 700 tys. zł. Mogłem kupić za te pieniądze poloneza. Ale gdy kończyłem film i dostałem honorarium, ten samochód kosztował już 5 mln zł - wspomina. Z dnia na dzień stał się bezrobotny.

Zapewnić godziwe życie

Filmów nie kręcono, nie miał etatu w teatrze. Gdy teściowie kupili mu samochód, okazało się, że nie może nim jeździć, bo go nie stać na paliwo. Tymczasem na utrzymaniu miał powiększoną rodzinę, gdyż na świat przyszły dzieci - Bartłomiej (36 l.) i Dagmara (35 l.).

Zamożni rodzice żony nie szczędzili mu złośliwości. Mówili że on, znany aktor, wkrótce będzie żebrakiem. Czuł ogromną presję z ich strony. W końcu w 1988 roku postanowił wyjechać do USA. Zdecydował się na ten krok zarówno ze względów finansowych, jak i emocjonalnych.

- Wyjeżdżając chciałem udowodnić, że potrafię zapewnić najbliższym godziwe życie. To nie była ucieczka z Polski - wyjaśnia motywy emigracji.

Gdy wylądował na lotnisku w Chicago, miał 200 dolarów w kieszeni. Wkrótce potem, by jakoś przeżyć, musiał pożyczyć kolejne 600 dolarów. Marzenia o zatrudnieniu się gdziekolwiek jako aktor rozwiały się jak dym. O każde miejsce w placówkach polonijnych trwała zawzięta walka, a angielskiego dopiero się uczył.

Zaczął od najprostszych fizycznych prac: sprzątania banków, urzędów, biur. Potem został kierowcą tirów. Samochodami przejechał wiele tysięcy kilometrów, całą Amerykę wzdłuż i wszerz. - Teraz wiem, że uciekałem w pracę, bo byłem w depresji - zwierza się. - Kilka razy zdarzało mi się, że zasnąłem za kierownicą. Na szczęście moi koledzy, którzy ze mną jeździli, w odpowiedniej chwili łapali za kierownicę.

Depresja była spowodowana tęsknotą za rodziną. Przez 13 lat nie widział ani żony, ani dzieci. Bardzo chciał sprowadzić bliskich do USA. Żałuje, że nie udało mu się przekonać żony, żeby choć na chwilę przyleciała do niego do Chicago. - Wtedy moglibyśmy porozmawiać i zastanowić się, co z nami dalej będzie - wspomina z żalem. Nie udało mu się powstrzymać nieubłaganego biegu wypadków. Gdy żona wniosła sprawę o rozwód, musiał się z tym pogodzić. Starał się jednak utrzymywać kontakt z dziećmi, z których jest dziś dumny: Dagmara jest nauczycielką, a Bartek pracuje w biznesie.

W zawodowej biografii ma też posadę masażysty. Ostatnio pracuje w finansach. Jego firma pomaga ludziom inwestować pieniądze i odkładać na przyszłość. Na wizytówce ma swoje nazwisko w angielskiej wersji - Michael Gooray.

Gram, bo lubię

Gdy już miał serdecznie dość samotności, uśmiechnął się do niego los. W teatrze w Chicago, w którym lubił przesiadywać, spotkał swoją dawną młodzieńczą miłość. Kiedyś byli parą. To jej opowiadał o marzeniu, że chciałby grać jak Al Pacino. Hanna pracowała jako dekoratorka.

- Uratowała mi życie - mówi nie ukrywając wzruszenia. - Była mi przeznaczona.

To ona pomogła mu stanąć na nogi. Dzięki jej rekomendacji zaczął trochę grać w teatrze w Chicago. Przyleciał do Polski, by zagrać w kilku odcinkach serialu "Ranczo". Ostatnio pojawił się w epizodzie w filmie "Smoleńsk". Jednak jego codzienność daleka jest od aktorstwa.

- Aktorem tylko bywam - przyznaje. - Gdy syn mnie zapytał, dlaczego gram, odpowiedziałem szczerze: bo lubię!

Przed wyjazdem z Polski wystąpił w 40 filmach. Niektóre z nich znajduje w polskiej wypożyczalni w Chicago. Myśli o filmie według własnego scenariusza, o tym, co go boli i niepokoi. W 2003 roku, po latach nieobecności, pojawił się w kraju i zdziwił się, że jego Polska zniknęła.

Żartował, że dawną Warszawę można już tylko, przy odrobinie szczęścia, powąchać. Odwiedził też Zakopane, żeby pochodzić po ukochanych Tatrach, co było kiedyś jego pasją. - Bardzo sobie chwalę to, co przeżyłem do tej pory - mówi bez odrobiny goryczy. - Od lat uprawiam jogę i pewnie dzięki niej jestem pozytywnie nastawiony do życia. No i dzięki mojej Hani...

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy