Jerzy Jurandot. Opowieść o przyjaźni i ucieczce z getta

Autor: Olga Szymańska
Będzie to opowieść o przyjaźni trojga artystów, których przed drugą wojną światową oklaskiwały wypełnione po brzegi sale „Qui Pro Quo”, „Morskiego Oka” i „Cyrulika Warszawskiego”. Dwoje z nich, zmuszonych do noszenia „opaski wstydu” pomogło przyjacielowi ukrywając go w samym środku warszawskiego getta przed ścigającym go Gestapo. Wspomnienia z dwóch lat w dzielnicy zamkniętej nazywanej po wojnie w ich domu „wesołym miasteczkiem”, rozproszone w wielu relacjach i książkach, w całości opublikowane zostały dopiero po ich śmierci. Opowieść ta będzie próbą zebrania faktów, nazwisk i miejsc; odszukania warszawskich śladów Jerzego Jurandota, Stefanii Grodzieńskiej i Fryderyka Jarosy’ego.
jurandotB3.jpg

Jerzy Jurandot  /  Narodowe Archiwum Cyfrowe

 

Jedwabna sukienka i most w Zaleszczykach

W lipcowy wieczór 1939 roku w jednym z ogródków kawiarnianych w Alejach Ujazdowskich, niedaleko Pięknej spotkała się czwórka znajomych: Zofia Terne, Stefania Grodzieńska, Fryderyk Jarosy i Jerzy Jurandot. Wszyscy pochłonięci byli wówczas przygotowaniami do otwarcia nowego „Teatru Figaro” przy Marszałkowskiej 8. Rozmawiali o programie zaplanowanej na 2 września premiery oraz o wspólnym wyjeździe do Zakopanego i Zaleszczyk. Stefania miała tego wieczoru na sobie prezent od męża, który „popełnił szaleństwo” i kupił żonie sukienkę prezentowaną przez nią na pokazie mody. „Sukienka była z czarnego, matowego jedwabiu, góra obcisła, a dół plisowany, tak zwana solejka. Oryginalność sukni stanowiła kieszonka na lewej piersi. Był to bukiet białych, zamszowych konwalii z wyhaftowanymi zielonymi łodyżkami i liśćmi”[1]. Kilka miesięcy później, zmuszeni do sprzedania sukienki wraz z kapeluszem i rękawiczkami, zapewnili sobie i rodzicom prowiant na kilka tygodni. Ale jeszcze nie o tym, na razie: „siedzimy w tym ogródku w lipcu 39 roku i jest nam wszystkim przyjemnie”[2].

Niedługo później, na przełomie lipca i sierpnia, spędzili wspólne wakacje, które wspomina Grodzieńska: „Tego lata zawiązała się wielka przyjaźń między Fryderykiem i Zosią a nami. Ta przyjaźń przeprowadziła nas poprzez straszny czas, który już czekał zaczajony”[3]. Najpierw w Zakopanem wynajmowali na całą noc fiakra, jechali do Strążyskiej, Chochołowskiej, do Poronina. Śpiewali cygańskie romanse i tańczyli czardasza razem z taborem, oglądali panoramę Tatr ze stoków Gubałówki pijąc szampana. Szczęśliwi, u progu kolejnego sezonu teatralnego, z kolejnymi planami otworzenia nowego teatru, opalali się rano na reglowych polanach. Na nizinach odległej Warszawy zostawili kryzys lat trzydziestych i niepewność, czy premiera nie okaże się plajtą; los przedstawienia nie był tym razem w rękach dyrektora Jarosy’ego.

W Zaleszczykach zatrzymali się w gościnnym pensjonacie pani Maryny, który wspomina Jerzy Jurandot: „Okno naszego pokoju wychodziło na Dniestr i na most, po którym przejeżdżały pociągi do Rumunii. Wcale nie wyglądał na to, że za niewiele tygodni w mało zaszczytny sposób wejdzie do historii.”[4] Dzień spędzali nad rzeką, skakali z łódki, pływali w łagodnym nurcie czystego Dniestru, popołudniami wybierali się na wycieczki krajoznawcze. Stojąc na skraju trzech granic – polskiej, rumuńskiej i sowieckiej – podziwiali pofałdowany brzeg i niespotykaną czerwień ziemi. Niebawem Zaleszczyki wpiszą się w początek wojenno-okupacyjnej historii Polski. Stefania Grodzieńska dopisuje drugi głos do wspomnień męża o nowym przeznaczeniu mostu na Dniestrze: „Zaleszczyki wchodziły do historii. Ale nie tamte z mojego opisu przyrody. Te nowe, oznaczające piekło trąbiących samochodów, uciekinierów kotłujących się po moście, na który tak niedawno patrzyliśmy z naszego balkonu.”[5]

Premiera, której nie było

Po powrocie do Warszawy i dwóch tygodniach przygotowań, przyszedł czas na próby generalne. Pierwsza odbyła się 28 sierpnia, już po mobilizacji, dlatego większość aktorów przyszła na nią w mundurach. Grodzieńska wspomina znaczący kontrast w widoku umundurowanych kolegów wykonujących skecze i piosenki, najbardziej jednak w pamięć zapadła jej rozmowa z Marianem Rentgenem. Z wykształcenia farmaceuta po Uniwersytecie Lwowskim, piosenkarz i aktor warszawskich teatrów: „Qui Pro Quo”, „Morskiego Oka” i „Cyrulika Warszawskiego”, nie zdążył wystąpić w nowym „Figaro”. Jako oficer rezerwy doświadczony I wojną światową i wojną 1920 roku przeczuwał, co czeka go za kilka dni. Pożegnał się z koleżanką z teatru słowami: „Gdyby to trwało dłużej, pamiętaj o mnie. Pamiętaj o mnie”[6].

Ostatnia próba rozpoczęła się wieczorem 31 sierpnia. Na ulicach pełno plakatów mobilizacyjnych, zaciemnione okna i zasłonięte witryny. Czuli, że wojna wisi w powietrzu, ale nie przeszło im przez myśl, żeby odwołać premierę. Wierzyli, że Warszawa będzie żyła normalnie, a front zatrzyma się daleko od jej granic. Prezydent miasta Stefan Starzyński proponował przekształcenie „Teatru Figaro” w teatr frontowy, nowy program musiał być zatem przygotowany. Około północy, po zakończeniu próby Fryderyk Jarosy zaproponował wspólne wykonanie Hymnu. „Pianiści zasiedli z powrotem do instrumentów i zagrali Jeszcze Polska. Z pierwszego rzędu widowni widziałem wyraźnie łzy, które powoli zaczęły spływać im po twarzach, kiedy śpiewali. Płakały wszystkie kobiety. Płakał Jarosy. Płakali sceptyczni, z trudem poddający się wzruszeniu kabareciarze – Lawiński, Minowicz i Znicz. Płakał już zmobilizowany siwowłosy porucznik Marian Rentgen. Płakali przy fortepianach Boruński i Gimpel. Wszyscy. Wielu z nich widziałem tego dnia po raz ostatni”[7]. Marian Rentgen, więziony w Starobielsku, został zastrzelony w Charkowie wiosną 1940 roku. Pianista i kompozytor Leon Boruński zginął w getcie otwockim, prawdopodobnie w lipcu 1942 roku.[8] Aktor Edmund Minowicz, aktywny w środowisku artystycznym w getcie warszawskim, zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w 1943 roku. Znany przedwojenny aktor filmowy Michał Znicz prawdopodobnie popełnił samobójstwo w Wigilię 1943 roku.

Jerzy

„Jest jesień. Prawdziwa złota polska jesień, taka, jakiej dotychczas właściwie nie miałem okazji oglądać. (…) A teraz siedzę w wygodnym trzcinowym fotelu w ogrodzie podmiejskiej willi, gęstym żywopłotem odsłonięty od ulicy i przed oczyma mam jesień w całym jej kolorowym przepychu (…) Od tych drzew, od tego nieba idzie wielki spokój i spokój ten powoli wchodzi we mnie i ogarnia mnie. Od dwóch lat nie widziałem nieba ani drzew”[9]. Była to jesień 1942 roku, kiedy w warszawskim getcie trwała jeszcze Wielka Akcja, podczas której zginęli rodzice Jerzego – Tadeusz Glejgewicht i Sabina z Bartów. Jerzy Jurandot i Stefania Grodzieńska ukrywali się od tego czasu w podwarszawskich Gołąbkach, w domu Zofii i Gabriela Kijkowskich.

Co działo się przez dwa ostatnie lata, od jesieni 1940 do 1942 roku? Tego czytelnik nie mógł dowiedzieć się z powojennych książek Jerzego Jurandota i Stefanii Grodzieńskiej. We wspomnieniach „Dzieje śmiechu” Jurandot urywa przedwojenne opowieści na ostatniej próbie w „Teatrze Figaro”, aby na kolejnych kartach opowiadać o czasach Polskiego Radia w Lublinie. Grodzieńska w biografii Fryderyka Jarosy’ego „Urodził go Niebieski Ptak” enigmatycznie opisuje dwa lata spędzone w getcie warszawskim, podczas których ona i Jerzy ukrywali Fryderyka, na zaledwie dwóch stronach. W książce-wywiadzie „Już nic nie muszę” na pytanie „Jak przetrwaliście wojnę?” odpowiada, ponownie tajemniczo: „Przez cały ten czas staraliśmy się nie rozdzielać, ale wtedy nie zależało to od nas. Wykonywaliśmy różne zawody, zawsze starając się być blisko siebie”[10]. Obszerne wspomnienia Jerzego Jurandota zostały wydane, zgodnie z zaleceniem Stefanii, dopiero po jej śmierci. W 2014 roku do rąk czytelników trafiła publikacja ukrytych w słoikach na działce Kijkowskich tekstów Jurandota i wierszy Grodzieńskiej „Miasto skazanych. Dwa lata w warszawskim getcie”. Dopełnia je znaleziony w Podziemnym Archiwum Getta Warszawy rękopis wystawianej w Teatrze Femina sztuki „Miłość szuka mieszkania” autorstwa Jerzego. Ich córka, Joanna Jurandot-Nawrocka wspomina, że rodzice nie tyle wypierali ze świadomości czas wojny, ile raczej starali się żyć dalej, chociaż obojgu zostały nawyki, które przypominały o czasach „wesołego miasteczka”. Jurandot miał pasek do spodni, w którym ostatnia dziurka była bardzo blisko klamry, zupełnie jak w prusowskiej Kamizelce.

_en_jj_sztuka_z_getta.jpg
Jerzy Jurandot, pierwsza strona rękopisu dramatu „Miłość szuka mieszkania. Komedia w 3 aktach z muzyką Iwo Wesby'ego”, getto warszawskie, 1941. Sztukę wystawiono w Teatrze Femina.
Materiały Hersza Wassera, Archiwum Ringelbluma

Wspomnienia spisywane w Gołąbkach jesienią 1942 roku utkane są z obrazów równoczesnych, obserwacje scen w ogrodzie przywołują reminiscencje sprzed jeszcze kilku dni. Jerzy Jurandot pisze o drzewach i niebie; może je tu spokojnie podziwiać, co było niewykonalne w getcie. Patrzy na żonę czytającą obok niego książkę i zastanawia się, co mogłoby grozić im i Kijkowskim, gdyby „niepowołane oko” zobaczyło tę scenę zza żywopłotu. Nie opuszcza go świadomość, że kiedy on odpoczywa w ciepłym jesiennym słońcu, w centrum jego ukochanej Warszawy trwa polowanie na ludzi, wśród których zostali jego rodzice i przyjaciele. Patrzy na jasną czuprynę sześcioletniego Piotrusia, syna gospodarzy i przypomina sobie obrazy z Umschlagplatzu, kiedy odbierano matkom ich dzieci. Wspomina małych więźniów getta, które nie wiedziały co to rzeka i bez, ale znały sposób jak ominąć straż na bramach i dokładnie znały objawy choroby głodowej.

Tęskni za ukochanym miastem, przedwojenną Warszawą, która jest tuż za murem, jednak nieosiągalnie daleko. Za jej i jego teatrami, ulicami i kawiarniami, mieszkaniem na Złotej i Poznańskiej, pierwszych dniach wrześniowych nalotów spędzonych z Zosią i Fryderykiem przy Placu Zbawiciela. Najbardziej tęskni wtedy, gdy zza muru przy ulicy Siennej widzi kamienicę z wieżyczką pokrytą czerwoną dachówką na roku Sienkiewicza i Zgody. Na dole mieścił się sklep z nutami firmy Gebethner i Wolff, a w witrynie leżała publikacja z jego tekstami i nutami jego piosenek. „Tęskniłem za Warszawą, gdziekolwiek zdarzyło mi się być (oczywiście już po wojnie). Tęskniłem w najbardziej chyba harmonijnych i cieszących oko miejscach świata na Piazza San Marco w Wenecji, tęskniłem idąc cudownymi Champs Elysees, i majestatyczną nowojorską V Avenue. (…) ale nigdzie nie tęskniłem tak mocno jak tam, stojąc na Siennej i patrząc na pokrytą czerwoną dachówką wieżyczkę”[11].

Podczas pierwszej wiosny w Gołąbkach widział kwitnące czereśnie, czerwone, białe i żółte tulipany. Nie mógł jednak cieszyć się czystym i jasnym niebem, rześkością podmiejskiego powietrza. „Tylko tam od strony Warszawy, tę jasność niebieską mąci od szeregu dni ponury, brunatny słup dymu. W dni bezwietrzne wznosi się nieruchomo do góry, na wietrze lekko faluje i rozwija się jak wachlarz. (…) To płonie warszawskie getto”[12].

Ucieczki z „wesołego miasteczka”

W środę 22 lipca 1942 roku w drzwiach Teatru Femina stanął Wacław Jasiński, znajomy elektrotechnik pracujący przed wojną w „Cyruliku Warszawskim”. W krawacie miał zaszyte dwa listy do Jerzego – od jego siostry Zochy i Fryderyka; oboje alarmowali, aby ich bliscy jak najszybciej uciekali z getta. Jasiński miał zająć się przygotowaniem ucieczki Stefanii i Jerzego, po drugiej stronie czekać mieli siostra i przyjaciel. Jurandot tłumaczy, czemu nie zdecydowali się skorzystać wtedy z tej możliwości: „(…) chcieliśmy przed wyjściem zabezpieczyć moich rodziców. Nigdy nie będę żałował trzech tygodni, które jeszcze tam spędziłem”[13]. Jurandot pracował na tak zwanej placówce po stronie aryjskiej, codziennie opuszczał w tym czasie getto z grupą robotników. Symboliczna tygodniowa zapłata wynosiła wtedy 12 zł tygodniowo, podczas gdy bochenek chleba kosztował 80 zł. Ale nie to było najgorsze. Najtrudniejsze były powroty do getta, kiedy w bramach leżały trupy zastrzelonych podczas blokady kamienic. Jeśli wśród zmasakrowanych ciał nie znaleziono kogoś bliskiego, można było jeszcze mieć nadzieję, że ocalał i czeka w mieszkaniu. Jerzy Jurandot pisał teksty, które ukazały się w Mieście skazanych, wiedząc już o losie swoich rodziców, Sabiny i Tadeusza Glejgewichtów. Kiedy wychodził z getta, wierzył jeszcze, że są zabezpieczeni, ponieważ ojciec był zatrudniony w szopie. Jerzy stracił jednak nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze ich zobaczy.

Stefania Grodzieńska dzięki fałszywej przepustce dostała się na teren cmentarza żydowskiego przy ulicy Okopowej, chociaż niewiele brakowało, aby plan ucieczki nie powiódł się. „Tramwaj (…) wpadł w sam środek blokady, w wąską i długą ulicę Smoczą, zamkniętą kordonem esesmanów i Ukraińców. (…) Życie swe zawdzięcza konduktorowi, który krzyknął do motorniczego, aby na jego odpowiedzialność walił naprzód, nie zważając na nic”[14]. Jerzy Jurandot miał wyjść kilka dni później, tą samą drogą co żona. Niestety, znalazł się w środku kolejnej blokady  „(…) i z dziesięciotysięcznym bezbronnym tłumem mężczyzn, kobiet i dzieci zaprowadzony pod eskortą Niemców, Ukraińców i Łotyszów na Umschlagplatz. (…) Ale stało się tak, że w ostatniej chwili, tuż przed rozpoczęciem załadowania dostrzegł mnie w tłumie i z narażeniem własnego życia wyratował przyjaciel mój, pełniący służbę jako żydowski policjant”[15]. W spisanych w Gołąbkach wspomnieniach jest jeszcze jedna scena uratowania Jerzego, tym razem miał pomóc mu żydowski szmugler. Szymon Stock – jeden z najbardziej znanych „grajków” w getcie – chwycił Jerzego za kołnierz i wyprowadził go z tłumu. Wspomnieniem Stocka i informacją o jego śmierci (Jurandot pisze, że dowiedział się o tym „przedwczoraj”) kończy się część wspomnień Jerzego z „wesołego miasteczka”.

Zamiast biografii

19 marca minęła 109. rocznica urodzin Jerzego Jurandota, w ubiegłym roku 17 sierpnia – 40. rocznica jego śmierci. Przed wojną do jego tekstów pisali muzykę Henryk Wars i Leon Boruński, a piosenki śpiewali Zofia Terne, Aleksander Żabczyński, Ludwik Sempoliński i Tadeusz Faliszewski. Jego szlagworty weszły na stałe do języka polskiego, „mówimy Jurandotem” nucąc: „Ada, to nie wypada”, „Nie kochać w taką noc to grzech”. Pisał teksty do teatrów literackich – „Qui Pro Quo”, „Morskiego Oka” i „Cyrulika Warszawskiego”. W getcie warszawskim współtworzył dwa teatry – Melody Palace przy Rymarskiej i Feminę na Lesznie, a razem z nim Andrzej Włast, Edmund Minowicz, Michał Znicz, Ivo Wesby; występowały Franciszka Mannówna, Wiera Gran i Stefania Grodzieńska. Po wojnie współpracował z Władysławem Szpilmanem i Jerzym Wasowskim, stworzył stołeczny Teatr Syrena i Teatr Satyryków. Napisał scenariusze do filmów „Mąż swojej żony”, „Jutro premiera”, „Przygoda z piosenką”.

Najpiękniej wspominają go jednak dwie najważniejsze kobiety jego życia – żona Stefania Grodzieńska i córka Joanna Jurandot-Nawrocka.

„Kiedy go poznałam, miał dwadzieścia parę lat, ale jako autor piosenek i tekstów kabaretowych ścigał już niedoścignionych mistrzów – Tuwima i Hemara. (…) Gdy Jurandotowi wydano zbiorek tekstów kabaretowych Niedobrze panie Bobrze, przyszedł z książką w ręku i uroczyście mi ją ofiarował. Podniosłam okładkę, na pierwszej stronie, tuż pod tytułem była wydrukowana dedykacja Żonie. (…) Po miesiącu pobraliśmy się. Był moim mężem przez czterdzieści dwa lata”[16].

„(…) niezmiennie widziałam w nim eleganckiego, ładnie pachnącego pana, który nie bywał wymięty albo rozczochrany. Kojarzył mi się też z koniakiem, kawą, grą w karty w towarzystwie równie eleganckich panów, z dobrymi kawiarniami czy restauracjami z cichym brząkaniem fortepianu w tle”[17].

 

Źródła:

Marian Fuks, Muzyka ocalona, Warszawa 1989.

Stefania Grodzieńska, Już nic nie muszę, Łódź 2000.

Stefania Grodzieńska, Urodził go niebieski ptak, Warszawa 2000.

Jerzy Jurandot, Dzieje śmiechu, Warszawa 1965.

Jerzy Jurandot, Miasto skazanych. 2 lata w warszawskim getcie, Warszawa 2014.

 

Przypisy:
[1] Stefania Grodzieńska, Urodził go niebieski ptak, Warszawa 2000, s. 57.
[2] Tamże, s. 58.
[3] Tamże, s. 48.
[4] Jerzy Jurandot, Dzieje śmiechu, Warszawa 1965, s. 66.
[5] Stefania Grodzieńska, Urodził go niebieski ptak, Warszawa 2000, s. 62.
[6] Tamże, s. 54.
[7] Jerzy Jurandot, Dzieje śmiechu, dz. cyt., s. 67–68.
[8] Marian Fuks, Muzyka ocalona, Warszawa 1989, s. 187.
[9] Jerzy Jurandot, Miasto skazanych. 2 lata w warszawskim getcie, Warszawa 2014, s. 39.
[10] Stefania Grodzieńska, Już nic nie muszę, Łódź 2000, s. 46.
[11] Jerzy Jurandot, Miasto skazanych..., dz. cyt., Warszawa 2014, s. 442.
[12] Tamże, s. 177.
[13] Tamże, s. 142.
[14] Tamże, s. 163.
[15] Tamże, s. 43.
[16] Stefania Grodzieńska, Już nic nie muszę, dz. cyt., s. 45.
[17] Jerzy Jurandot, Miasto skazanych…, dz. cyt., Warszawa 2014, s.23.

Olga Szymańska   Edukatorka ŻIH