Grecja. Katastrofa samolotu transportowego. Na pokładzie miało być 12 ton niebezpiecznych substancji

W północnej Grecji doszło do katastrofy samolotu An-12BK, który transportował niebezpieczne substancje z Serbii do Jordanii. Pierwsi strażacy, którzy dotarli na miejsce wypadku, trafili do szpitala. Na razie nie jest znana liczba ofiar.

Burmistrz Pangaion położonego w Tracji, w północnej Grecji zaapelował do mieszkańców, by pozamykali drzwi, okna i wyłączyli klimatyzatory. W pobliżu miasteczka wieczorem rozbił się samolot lecący z serbskiego Niszu do jordańskiego Ammanu. Na pokładzie maszyny miało znajdować się 12 ton "niebezpiecznych substancji". Burmistrz zasugerował, że mogła to być amunicja. Wskazał, ze nie jest znany poziom toksyczności ładunku.

Więcej informacji ze świata znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Z powodu unoszących się w miejscu katastrofy oparów zdecydowano o zaprzestaniu akcji ratunkowej. Dwóch strażaków, którzy jako pierwsi dotarli na miejsce wypadku, trafiło do szpitala. Mieli problemy z oddychaniem. Szef ochrony cywilnej prefektury Kawala Stavros Kivrakis powiedział, że centrala straży pożarnej poprosiła o wycofanie jej jednostek, a także ratowników medycznych i wszystkich osób znajdujących się w pobliżu miejsca zdarzenia. 

Generał Marios Apostolidis podkreślił, że rano strażacy z przyrządami pomiarowymi podeszli do miejsca upadku samolotu i przyjrzeli się z bliska kadłubowi oraz innym jego częściom. - Na miejscu jest duże zadymienie, a także biała substancja niewiadomego pochodzenia, jednak przyrządy pomiarowe nie wykazały niczego niepokojącego - przekazał generał. Kolejnym etapem akcji jest lot drona w celu zbadania całego obszaru, w którym samolot spadł. Dalsze działania rozpoczną się, gdy będzie pewność, że nie ma zagrożenia dla zdrowia i życia ludzi. Na miejscu pracuje 26 strażaków i 13 żołnierzy.

Nie wiadomo, ile osób było na pokładzie samolotu. Pierwsze doniesienia informowały o trzech, ostatnie o ośmiu. Tuż przed katastrofą załoga prosiła o możliwość lądowania na lotnisku w nadmorskiej Kawali.

Problemy zgaszano po godzinie od startu

Jak widać na mapie Flightradar24, maszyna wystartowała z serbskiego Niszu o 18:36, a około godziny później zawróciła nad Morzem Egejskim. Ostatni sygnał samolot wysłał o 19:47 na wysokości 350 stóp, 36 kilometrów od lotniska w Kawali. 

Zdaniem świadków jeden z silników maszyny zapalił się jeszcze w powietrzu. Miało też dojść też do kilku wybuchów. Tuż po katastrofie nastąpiła awaria sieci energetycznej w okolicy.

Lokalne media podają, że samolot należał do prywatnej amerykańskiej firmy i był zarejestrowany na Ukrainie. W ostatnich dniach wykonywał loty między Rzeszowem a bułgarskim Burgas, czeską Ostrawą i francuską Marsylią

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.