Ten artykuł jest częścią cykluZwykli Niezwykli
Marcelina Hula, współwłaścicielka firmy Huligan's (fot. Gazeta.pl)
Marcelina Hula, współwłaścicielka firmy Huligan's (fot. Gazeta.pl)
Zobacz wideo

Życie Marceliny Huli kręci się wokół skoków narciarskich. Jest żoną skoczka Stefana Huli (znają się od 18 lat), mamą dwóch małych córeczek (z których jedna już próbuje swych sił na skoczni), a od 2013 roku prowadzi ze Stefanem firmę Huligan's, która szyje kombinezony dla polskich i zagranicznych skoczków narciarskich.  

Pierwszym klientem Marceliny był Piotr Żyła. Kamil Stoch w jej kombinezonie zdobywał złoto na igrzyskach olimpijskich w Soczi, a polska reprezentacja - brązowe medale w Pjongczangu. - Malinka i czekoladka kojarzą się ze zwycięstwami. Ale sam kolor nie ma wpływu na właściwości kombinezonu, bardziej faktura - wyjaśnia Marcelina.

Pomysł założenia firmy zrodził się po jednym ze zgrupowań na koniec zimowego sezonu skoków. - Stefek miał wizję, jak ulepszyć formy, a ja jestem po włókiennictwie. Przekonywał: "Cysia, spróbuj, dasz radę". Bardzo wspierał mnie też trener Zbyszek Klimowski. Uczyłam się w ten sposób, że prułam stary kombinezon Stefka i zszywałam go od nowa. Kilka razy, bo nigdy nie miałam do czynienia z tak specyficznym materiałem - jest jak skóra foki - opowiada Marcelina.

Na sezon skoczek potrzebuje około dziesięciu kombinezonów. - Materiał rozciąga się i zużywa, a regulacje FIS są bardzo surowe. Skoczkowie trenują prawie przez cały rok, mimo że to sport zimowy, więc i mnie nigdy pracy nie brakuje. Kombinezony, które już nie nadają się na zawody, trafiają do młodszych zawodników.

Uszycie kombinezonu to wielka odpowiedzialność. Kiedyś bardzo stresowałam się tym, że może dojść do dyskwalifikacji. Dziś już rozumiem, że oddają dobry produkt, a na to, co dzieje się dalej, nie mam wpływu. Najważniejsze, żeby zawodnik czuł się w kombinezonie komfortowo. Gdy oddaje skok, musi czuć, że kombinezon go niesie.  

W sezonie, gdy odbywają się zawody Pucharu Świata, Marcelina prawie nie wychodzi ze swojej niewielkiej pracowni. - Większość rzeczy szyję sama, a z resztek materiału jeszcze minikombinezoniki, torebki, nerki. Nawet wszywanie zamków jest dla mnie rodzajem medytacji. Formy na stroje wycina mi Stefan, dla którego to odskocznia od skoczni. On się w tym bardzo realizuje. Sam skacze w kombinezonach Huligan's. A gdy czasem mu nie pójdzie, wraca do domu i od razu chce ulepszać formę. Mówi: "Cysia, ja to zrobię teraz, uszyj mi to, dobra?".

Myślę, że gdybym nie była żoną skoczka, nie wpadłabym na pomysł takiej firmy. Mocno wierzę w Stefka, a on we mnie. Pracujemy razem, a po pracy jesteśmy zwyczajną, bardzo kochającą się rodziną. Jednym z najfajniejszych momentów mojej pracy był ten, kiedy mogłam uszyć kombinezon dla córeczki. Jest wpatrzona w tatę i na razie bawi się tymi skokami. Wspieram ją, ale nie ma ciśnienia, że musi to robić.  

Ja sama na belce startowej byłam tylko raz - na skoczni w Szczyrku mieliśmy sesję ślubną. Czy odważyłabym się skoczyć? Nigdy w życiu! Jest skoczek, jest wiatr, ja tylko dostarczam żagle. 

Tekst: Paulina Dudek, Przygotowanie wideo: Paulina Dudek, Jakub Gołębski, Zdjęcia: Jakub Uszyński, Jan Sobczyński, Łukasz Niemotko, Montaż: Aleksander Dymiński

***

Znasz kogoś, kto jest Zwykłym Niezwykłym? Powiedz nam o nim! Pisz na adres: zwykliniezwykli@agora.pl. Wybranych bohaterów odwiedzimy z kamerą.