Biografie
Marek Grechuta w 1994 roku (fot. Adam Golec)
Marek Grechuta w 1994 roku (fot. Adam Golec)

Grechuta pochodził z Zamościa, miasta nie bez powodu nazywanego Padwą Północy. Rodzice się rozwiedli, gdy był jeszcze chłopcem. Przeżył to bardzo ciężko i od tej pory odczuwał potrzebę ciągłej akceptacji. Dorastał w otoczeniu kobiet: matki, siostry, babki i ciotki, co wzmagało jego wrodzoną wrażliwość. Już w czasach licealnych marzył o wielkiej miłości i przez kilka lat uważał, że na odpowiednią partnerkę trafił w rodzinnym mieście. Podczas nauki w szkole średniej poznał młodszą o dwa lata Halinę Marmurowską i zakochał się w niej bez pamięci. Halina uchodziła za niezwykle urodziwą dziewczynę, zawsze elegancką, stonowaną, budzącą respekt, a razem tworzyli zjawiskową parę - jasnowłosi, piękni, zawsze przytuleni i wpatrzeni w siebie*.

- To było wszystko urocze, niewinne - wspomina pani Halina w książce Marty Sztokfisz "Chwile, których nie znamy. Opowieść o Marku Grechucie". - Miał we mnie partnerkę, przyjaciółkę. Nie zainteresowałaby go płocha panienka. Lubił grać ze mną na cztery ręce albo on na fortepianie, ja na skrzypcach. Cieszyły nas spacery, brydż, pływanie kajakiem, wycieczki. (...)

Opole 1969 r. (fot. archiwum Tadeusza Rolke / Agencja Gazeta)

Marek rozpoczął studia architektoniczne w Krakowie, natomiast Halina wybrała medycynę w Lublinie. (...) Po pewnym czasie zdecydowała się na rozstanie z Markiem, co dla niego było prawdziwą klęską życiową. - Po naszym rozstaniu - wspomina Halina - rozwiesił w domu na sznurach od bielizny moje zdjęcia. Zajmowały pół pokoju. Oniemiałam. To właśnie wtedy po raz pierwszy ujawniła się u Grechuty choroba afektywna dwubiegunowa, która miała prześladować go do końca życia. (...)

Pomarańcze i mandarynki

- Kraków w latach 60. kipiał artystyczną energią - relacjonował w 2006 r. w rozmowie z "Polityką" Jan Kanty Pawluśkiewicz. - Kantor przywoził z Paryża plastyczne nowości, w klubach grali świetni muzycy jazzowi, Piwnica pod Baranami błyszczała Ewą Demarczyk i Zygmuntem Koniecznym. Z kolegami z architektury stworzyliśmy chaotyczny, nieuporządkowany kabaret Anawa. Nagle wśród nas, facetów skłonnych do wygłupów, nieustających żartów, pojawił się Marek, który zaskoczył nas swoją powagą. Był bardzo nieśmiały, my też byliśmy nieśmiali, a wiadomo, że tacy ludzie, jeśli już coś robią, to z wielkim rumorem. (...)

- Prób mieliśmy mało - komentował Pawluśkiewicz - za to chęć występowania ogromną. Wszystko zgodnie z hasłem: "Najsamprzód do przodu, a potem zobaczymy". (...)

Wydaje się, że podczas prezentacji pierwszego programu twórcy bawili się znacznie lepiej niż publiczność, chociaż już wtedy Grechuta przyciągał uwagę dziewczyn. To było jednak zbyt mało, więc zdarzały się bardzo negatywne reakcje organizatorów: - Po występie w Klubie Inteligencji Technicznej AGH - wspominał Pawluśkiewicz - pani kierowniczka zakomunikowała nam, że nie tylko nie otrzymamy obiecanych pieniędzy, ale nie dostaniemy żadnych, bo ten nasz program "nie dorasta do poziomu klubu inteligencji technicznej...". (...)

 

W drodze na szczyt

Członkowie Anawy nie zamierzali jednak rezygnować i udało im się znaleźć własną siedzibę. Było nią niewielkie pomieszczenie w domu studenckim przy ulicy Piastowskiej, pierwotnie przeznaczone na magazyn. Znieśli porzucone deski z pobliskiej budowy i dzięki temu je urządzili. A gdy pod sufitem podwiesili tyczki bambusowe, do ich lokalu przylgnęła nazwa Bambuko. (...) Przedstawienia w Bambuko wyglądały podobnie jak ta zapowiedź, czyli jak jeden wielki happening. Zbigniew Wodecki nawet po latach nie potrafił ukryć fascynacji tym, że brał w nich udział. - Bambuko to przefantastyczny czas, salka na sześćdziesiąt osób, a wchodziło sto. I wszyscy palili. [...] To był zwariowany kabaret; koledzy w prześcieradłach wygłupiali się, wymyślając jakieś karkołomne scenki, absurdalne dialogi - pisał w wydanej w 2011 r. książce "Pszczoła, Bach i skrzypce" (...)

W repertuarze kabaretu pojawiało się coraz więcej aranżowanych przez Pawluśkiewicza piosenek w wykonaniu Grechuty. Było to zupełnie nowe zjawisko na polskiej scenie muzycznej - poetyckie teksty wykonywane z "barokowo-jazzowym" zestawem instrumentów. Wprawdzie krytycy narzekali, że taki repertuar jest bardzo odległy od popularnego bigbitu, ale słuchaczom to nie przeszkadzało. Pawluśkiewicz nie zawsze był zachwycony interpretacjami Grechuty i podobno namawiał go nawet na lekcje śpiewu. Inni członkowie grupy też czasem grymasili, twierdząc, że Marek powinien iść "na zajęcia z choreografii, bo teraz króluje bigbit, trzeba się jakoś ruszać". Grechuta był jednak uparty, a jego oszczędne zachowanie sceniczne działało wręcz hipnotyzująco na dziewczyny. (...)

Sława

W 1967 roku Marek wystartował w eliminacjach do Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenkarzy Studenckich, ale jego występ nie rzucił jurorów na kolana. Z trudem przebrnął przez eliminacje wewnętrzne na Politechnice (zajął drugie miejsce), a jeszcze większe problemy miał podczas regionalnego etapu rywalizacji. Preferowano wówczas studentów szkół aktorskich, a wyjątkowo oszczędna interpretacja Grechuty nie zrobiła na nikim większego wrażenia. O jego losach zadecydowała Ewa Demarczyk, która przekonała jury, że Grechuta zasługuje na występ w finale.

'Ocalić od zapomnienia' to jeden z największych przebojów Marka Grechuty (fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta)

Koncert galowy odbył się w październiku 1967 roku w sali Filharmonii Krakowskiej. Transmitowała go telewizja, a że były to czasy jednego jedynego programu, to Marka zobaczyła cała Polska. Wykonał trzy piosenki: "Serce", "Tango Anawa" oraz "Pomarańcze i mandarynki". To w zupełności wystarczyło, by na jego punkcie oszalały wszystkie słuchaczki i to bez względu na ich wiek. (...) Grechuta zajął drugie miejsce (pierwszą nagrodę zdobyła Maryla Rodowicz), ale "Serce" zdobyło Grand Prix. Marek z dnia na dzień stał się gwiazdą, a to był dopiero początek jego drogi na szczyt. Laureatów przeglądu studenckiego zapraszano bowiem na festiwal w Opolu, co oznaczało, że drzwi do wielkiej kariery stoją przed nim otworem.

Grechuta chyba nie był przygotowany na tak wielki sukces. Nigdy nie lubił zamieszania i szumu wokół swojej osoby, chciał być artystą, a nie celebrytą. Tymczasem jego popularność rosła w zawrotnym tempie. (...) Dodatkowym problemem było rozstanie z Haliną. Prawdopodobnie jeszcze sylwestra 1967 roku spędzili razem, ale później przyszły dla Marka ciężkie dni - załamanie nerwowe, pobyt w szpitalu, zwątpienie w siebie. (...)

Danuta

- Moja przyjaciółka Urszula zaprosiła mnie na sylwestra - wspomina Danuta Grechuta w książce z 2011 r. "Marek. Marek Grechuta we wspomnieniach żony Danuty". - [...] To był dokładnie 31 grudnia 1967 roku. Impreza odbywała się w mieszkaniu przy ulicy Karmelickiej w Krakowie. Marek pojawił się z panią, a ja z panem. [...] Nad ranem każde z nas poszło wraz z partnerem w swoją stronę. Bodaj Marek wyszedł z dziewczyną wcześniej. Zaś mój towarzysz wyraźnie nadużył i musiałam odholować go do mieszkania, zlokalizowanego obok mojego akademika.

Podczas całej imprezy raczej nie zamienili ze sobą słowa, co było bardzo podobne do Grechuty, tym bardziej że przyszedł tam z inną dziewczyną. Rankiem przypadkowo spotkał Danutę na osiedlu studenckim i wówczas zaczęli rozmowę. Marek chciał się dowiedzieć, gdzie dziewczyna mieszka, na co ona nie udzieliła mu odpowiedzi. (...) Po feriach zaczął jej szukać, ustalił numer jej pokoju i pewnego dnia pojawił się u niej.

Marek Grechuta z członkami zespołu Anawa przed występem na opolskim festiwalu w 1969 r. (fot. archiwum Tadeusza Rolke / Agencja Gazeta)

- Przywitałam Marka uśmiechem - kontynuuje pani Danuta - on zaś zastygł w drzwiach, bo akurat w radiowęźle studenckim leciała śpiewana przez niego piosenka, czyli "Serce". [...] Marek chwilę posłuchał piosenki, po czym usiadł i zaczął nawijać. Urządził mały, prywatny występ kabaretowy.

Zaprosił Danutę na wieczór do Bambuko, a ona miała wrażenie, że wtedy śpiewał tylko dla niej. Czasami się spotykali, a potem Marek wyjechał do Zamościa, bo "chyba przeżywał kryzys". Prawdopodobnie chodziło o to załamanie nerwowe, które przeszedł po rozstaniu z Haliną.

Regularnie zaczęli spotykać się w maju 1968 roku, a w czerwcu już jako para pojechali na festiwal opolski. Dwa lata później się pobrali. (...)

Sceny z życia rodzinnego

Życie z artystą nigdy nie jest łatwe, o czym pani Grechuta miała się szybko przekonać. Po latach przyznawała, że było to wyjątkowo trudne zadanie: - Przez myśl mi nie przeszło, że zwiążę się dozgonnie z artystą. Wychodziłam za mąż za architekta, a nie za twórcę, mającego całe lata spędzić na estradzie. Kariera sceniczna Marka mogła się przecież skończyć tak szybko, jak prędko się zaczęła (wiadomo, ilu artystów było jedynie efemerydami). Ale los zdecydował inaczej, więc rolę małżonki artysty należało zagrać najlepiej, jak można.

Prowadzili dom otwarty, co nie zawsze spotykało się ze zrozumieniem sąsiadów. Ale pani Danuta nie uważa, by specjalnie uprzykrzali życie swojemu otoczeniu: - Otwartość wynikała również ze specyfiki życia zawodowego Marka. Często odbywały się u nas próby z zespołem. Do tego spotkania towarzyskie oraz brydże do rana, szczególnie w letnie wieczory przy otwartych oknach, co mogło czasami przeszkadzać sąsiadom. Ale nie byliśmy - chyba! - złymi lokatorami, albowiem po dziś dzień dostaję na święta życzenia od sąsiadów ze Szlaku. (...)

 

Czytając wspomnienia żony i syna, trudno oprzeć się wrażeniu, że niemal wszystko w domu Grechutów było zorganizowane pod tryb życia Marka. Pani Danuta nie ukrywała, że małżonek czasami wracał z tras koncertowych w złym humorze, przejawiał też częste u artysty poczucie własnej nieomylności. Co prawda domagał się recenzowania swoich utworów, ale w głębi ducha oczekiwał pochwał i zachwytów. (...)

Wydawało się, że Marek Grechuta jeszcze przez długie lata będzie jedną z najważniejszych postaci polskiego świata muzycznego, ale niestety - wszystko przekreśliła choroba.

Zobacz wideo Nie ma ich wśród nas, ale ich utwory zna każdy. Wodecki zostawił „Chałupy Welcome to", a Kora „Krakowski spleen"

Cyklofrenia

Po kraju rozchodziły się plotki o nadużywaniu alkoholu przez artystę, czasami widziano go, jak podczas koncertów zataczał się lub miał problemy z własnymi tekstami. Jednak opinie osób, które go znały, jednoznacznie przeczą tym pogłoskom. Grechuta praktycznie w ogóle nie pił alkoholu (...). Przyczyną większości problemów Grechuty była nękająca go przez wiele lat choroba afektywna dwubiegunowa. Cyklicznie pojawiały się u niego stany depresyjne, nad którymi nie potrafił zapanować. Schorzenie to w znacznym stopniu utrudniało jego karierę artystyczną, nie pomagały mu w niej również silne środki farmakologiczne, które regularnie zażywał. Artysta potrafił przerwać występ lub próbę bez słowa wyjaśnienia (...).

- Kiedy następował rzut - wspomina Magda Umer w książce Marty Sztokfisz "Chwile, których nie znamy. Opowieść o Marku Grechucie" - trudno było z Markiem współpracować (...). Niebywałą siłę dającą mu nadzieję powrotu do normalności czerpał od żony, zawsze mógł liczyć na jej pomoc. I tak naprawdę nikt poza Danusią nie wytrzymywał jego lęków, trudnych okresów.

Festiwal 'Korowód' - koncert galowy 'Ocalić od zapomnienia. Przegląd twórczości Marka Grechuty'. Kraków, 2008 r. (fot. Tomasz Wiech / Agencja Gazeta)

Negatywny wpływ na stan zdrowia artysty miały trasy koncertowe. Początkowo bez problemów akceptował duże audytoria (np. na festiwalu w Opolu), potem zdecydowanie preferował mniejsze sale. Występ w amfiteatrze, przed wielotysięczną publicznością, stanowił dla niego poważne ryzyko. - Trasy, przeciążenia, koncerty, noclegi w obcych miejscach - tłumaczyła, również w rozmowie ze Sztokfisz, Kora Jackowska. - Takie życie człowieka rozwala, naraża na olbrzymi stres. Trzeba być Madonną, chyba pozbawioną systemu nerwowego, żeby znosić tę wirówkę. Marek, jej przeciwieństwo [...], śpiewając emocjonalne piosenki, oglądany z bliska, odczuwał ogromne obciążenie.

Z upływem czasu stawał się też coraz bardziej wrażliwy na negatywne opinie na swój temat. Chociaż nawroty choroby w sposób oczywisty dezorganizowały jego życie artystyczne, nie potrafił zrozumieć osób wygłaszających negatywne opinie. Często zresztą przerzucał się z jednej skrajności w drugą - albo uważał się za wielkiego artystę, albo dyskredytował swoją twórczość.

- Źle tolerował krytykę - podsumowuje Jackowska. - Ci, którzy wiedzieli o jego chorobie, zawsze się jej wystrzegali. Nie chcieli go irytować. Marek był bardzo wrażliwy i to się nasiliło, kiedy zachorował. Nie przyjmował krytyki, nawet delikatnej. [...] Reagował niespokojnie. Może pod wpływem stresu, emocji coś się naruszyło w jego systemie psychicznym.

Do końca wierny sobie

Przemiany ustrojowe po 1989 roku nie zagroziły pozycji Grechuty. W nowej rzeczywistości jego menedżerem została żona, która tę rolę nieformalnie spełniała już wcześniej. Marek nadal regularnie wydawał płyty, jednak po premierze "Dziesięciu ważnych słów" w 1994 roku nastąpiła kilkuletnia przerwa. Choroba coraz bardziej dawała znać o sobie.

 

- Był już ciężko chory - wspominała Magda Umer - drżał z lęku, nie mógł śpiewać. Pomyślałam, że nie wezmę go już do żadnego koncertu, bo wiem, jak dużo go to kosztuje. A jednak w 2000 roku Marek wystąpił na jubileuszowej FAMIE. Krzysiek Jasiński musiał mu zasznurować buty, sam nie był w stanie ich włożyć. I Marek wtedy nie zaśpiewał. Śpiewała za niego cała publiczność. W tej chorobie czuł jakąś niezwykłą potrzebę bycia kochanym. (...)

Znajomi, którzy nie widzieli go przez ostatnich kilka lat, byli przerażeni jego wyglądem i zachowaniem. - Marek nie był już cherubinkiem i nie wyglądał na ucznia gimnazjum - relacjonował Bogusław Kaczyński. - Bardzo utył, twarz mu się zmieniła. [...] Nic nie wiedziałem o jego chorobie aż do momentu, gdy w rozmowie pojawiły się niepokojące sformułowania. Powiedział:

- Wiesz, mam syna.

- Tak, słyszałem.

- Ale on ma kwadratową głowę.

Oniemiałem. Żeby poważny człowiek, którego darzę sympatią.

- Jak to? - pytam.

- Kiedy spał, usiadłem przy łóżku i patrzę, a głowa kwadratowa.

Mówił to z największą powagą. Krew odpłynęła mi do stóp. Wiedziałem, że z Markiem jest niedobrze, jeśli opowiada takie rzeczy. Ze względu na stan zdrowia Marek nie nagrywał nowych płyt, na rynku pojawiały się jednak albumy kompilacyjne i koncertowe. Na nowy materiał trzeba było poczekać aż do 2003 roku, kiedy ukazała się płyta "Niezwykłe miejsca", poświęcona jego ulubionym miastom. Album zawierał wspaniałą muzykę, ale od strony wokalnej okazał się klęską i właściwie można go uznać za zapis postępującej choroby artysty, który nie chciał się poddać i walczył do końca. (...)

Książka Sławomira Kopera 'Ulubieńcy bogów' ukazała się nakładem Wydawnictwa Czerwone i Czarne (fot. materiały prasowe)

Marek Grechuta zmarł 9 października 2006 roku w Krakowie. Bezpośrednią przyczyną śmierci była niewydolność krążenia.

*Fragment książki "Ulubieńcy bogów" Sławomir Koper. Pisarz, autor książek historycznych - "Życie prywatne elit artystycznych Drugiej Rzeczypospolitej", "Afery i skandale Drugiej Rzeczypospolitej" czy "Polskie piekiełko. Obrazy z życia elit emigracyjnych 1939-1945".