Historia

Somnifobia

Rav 0 2 lata temu 434 odsłon Czas czytania: ~10 minut

Odkąd pamiętam cierpiałem na somnifobię. Właściwie nie jestem pewien jak ani kiedy dokładnie się to zaczęło. Moje najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa to nerwowe pobudki w środku nocy bez wyraźnego powodu z przerażeniem w oczach, czołem mokrym od potu i niemym krzykiem zastygłym na twarzy. Zacznijmy jednak od początku.

Somnifobia to dosłownie lęk przed snem i zasypianiem. Niekiedy schorzenie jest na tyle poważne, że może zakłócać normalne funkcjonowanie fizyczne, psychiczne czy emocjonalne. Tak właśnie było w moim przypadku. Cierpiałem na niezwykle zaawansowaną odmianę tej przypadłości. Mówiąc szczerze, nie pamiętam już kiedy ostatnio spokojnie przespałem całą noc. Za wszelką cenę staram się pozostać przytomnym najdłużej jak tylko jest to możliwe. Oczywiście kawa i kofeina w każdej postaci stała się wręcz nieodłącznym elementem mojego życia. Dzięki niej, choć o kilka minut mogę odwlec chwilę, kiedy moje ciało podda się wszechogarniającemu zmęczeniu. W momentach gdy czuję, że zwyczajnie muszę się położyć, staram się przynajmniej unikać głębokiego snu. To właśnie tego boję się najbardziej. Sama wizja mojego ciała leżącego bez ruchu w sennym paraliżu doświadczając jednocześnie dziwnych, wytwarzanych przez uśpiony umysł halucynacji wydaje się być niezwykle przerażająca. Aby uniknąć fazy REM za każdym razem kiedy kładę się spać, ustawiam rozłożone w czasie dokładnie co godzinę budziki. Telefon zawsze zostawiam na biurku na tyle daleko, że aby go wyłączyć jestem zmuszony wstać z łóżka i przejść kilka kroków, co zupełnie mnie wybudza. Dzięki temu jestem w stanie całkowicie ominąć głęboką fazę snu. Gdyby jednak budzik w telefonie z jakiegoś powodu nie zadziałał, pod poduszką zawsze trzymam drugi, tradycyjny, który powinien zadzwonić bez względu na wszystko. Taki system pozwalał mi choć w minimalnym stopniu ograniczyć przerażenie ogarniające mnie przed każdym zaśnięciem.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że moja irracjonalna fobia w niezwykle szkodliwy sposób wpływa zarówno na moje zdrowie fizyczne, jak i stan psychiczny, jednak zwyczajnie nie byłem w stanie przezwyciężyć towarzyszącego zasypianiu lęku. Do czasu. Pewnego dnia bowiem postanowiłem wreszcie to zmienić. Przeszukałem internet w poszukiwaniu porad, udałem się do lekarza, a nawet zakupiłem paczkę leków mających pomóc w zaśnięciu. Oczywiście przezwyciężenie fobii wymagało ode mnie niezwykłego samozaparcia i konsekwencji w działaniu, jednak patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się, że szło mi całkiem dobrze. Najtrudniej było na samym początku. Wyłączałem wszystkie budziki i przez wiele godzin starałem się zasnąć, jednak zatracony w niemożliwym do opanowania strachu umysł nie pozwalał mi na to bez względu na zmęczenie. Po kilku dniach podjąłem decyzję o zażyciu środków nasennych. Pomogło, jednak tylko po części. Przyzwyczajony do częstych pobudek organizm kilka razy w ciągu nocy wybudzał mnie ze snu, przerywając upragniony spoczynek. Z czasem jednak szło mi coraz lepiej. Budziłem się rzadziej, a strach jakby powoli ustępował. Nie było nocy, w której nie przespałbym choćby kilku godzin. Zacząłem nawet śmiać się z tego czego mogłem się bać w śnie, jednak po chwilowym rozbawieniu zawsze przychodziła konsternacja. Zastanawiałem się, czym właściwie spowodowana była moja fobia. W końcu takie rzeczy nie biorą się ot tak. Dziś jednak nie zaprzątałem sobie tym głowy. Miałem zbyt dobry humor, aby przejmować się takimi błahostkami. Do mieszkania sącząc się przez szyby wpadały właśnie ostatnie promienie zachodzącego słońca, tworząc na białych ścianach niezwykłe świetlne refleksy. Na mojej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Czułem, że jestem gotowy. Dziś pierwszy raz od niepamiętnych czasów miałem zamiar przespać całą noc. Zasłoniłem wszystkie okna, wyłączyłem budziki i odstawiłem nieotwartą puszkę z napojem energetycznym z powrotem do lodówki. Wziąłem do ręki dwie małe tabletki nasenne, które chwilę później połknąłem popijając gorącą herbatką ziołową. Byłem gotowy.

Kładąc się do łóżka nie zawracając sobie głowy problemami czy niedokończonymi sprawami rozmyślałem nad swoim przeszłym życiem. Czy aby na pewno dziś wszystkie moje problemy dobiegną końca? Czy to właśnie teraz nastał moment, na który czekałem tak długo? Po tylu latach straciłem już nadzieję, że kiedykolwiek nadejdzie. Zmęczone powieki same opadły w dół. Zasnąłem niemal od razu. Wygodna, miękka poduszka ugięła się nieznacznie pod moim ciężarem, a puchowa kołdra szczelnie otoczyła ciało, nie pozwalając, aby choć najmniejszy powiew chłodnego powietrza zakłócił mój odpoczynek. Właśnie. Chłód. Nagle zrobiło się niezwykle zimno. Niemożliwe, przecież dobrze pamiętam jak zamykałem wszystkie okna. Coś było nie tak. Otworzyłem oczy. Ku mojemu zaskoczeniu nie leżałem już w łóżku. Nie byłem nawet w jego pobliżu. Znalazłem się na długiej, pogrążonej w mroku ulicy. Czy to sen? Czy to jest właśnie to co ludzie nazywają śnieniem? Od lat nie doznałem tego uczucia. Rozejrzałem się dookoła. Nieprzebrana ciemność spowijała brukowe chodniki i ceglane domy. Gdzieś w oddali między wysokimi budynkami majaczyła biała, unoszącą się nisko nad ziemią mgła. Znam to miejsce. To z pewnością było moje miasto. W tym sklepie codziennie kupowałem chleb i bułki a dwa budynki dalej chodziłem na siłownie. Był nawet ten niepokojący sklep z maskami, który bez względu na porę dnia zawsze był zamknięty. Spacerowałem tymi uliczkami wiele razy. Teraz jednak wydawały się nieco... Inne. Żadnych świateł w oknach, żadnych odgłosów przejeżdżających nieopodal samochodów i co najdziwniejsze żadnych ludzi. Byłem sam. Całkiem sam. Wszechogarniająca cisza tylko potęgowała uczucie zagubienia i osamotnienia. Spróbowałem się obudzić, jednak nie potrafiłem. Słyszałem kiedyś, że można to zrobić wystarczająco mocno skupiając się na pobudce. Tym razem, mimo moich najszczerszych chęci sposób nie zadziałał.

Nie mając większego wyboru ruszyłem przed siebie. W absolutnej ciszy, jaka tu panowała każdy mój krok wydawał się być niczym przeszywający niebo grom. Spojrzałem w górę. Nie było tam ani księżyca ani tym bardziej gwiazd. Jedynym źródłem światła zdawały się być rozpraszające wszechobecny mrok uliczne latarnie, oświetlające drogę bladą, żółtawą poświatą. Dopiero w blasku żarówek dostrzegłem, że mgła wcześniej znajdująca się w pewnej odległości ode mnie teraz unosiła się również nad ulicą, którą szedłem. Poczułem dziwny, nieuzasadniony niepokój. Nie byłem jednak w stanie określić, co było jego źródłem. Czułem się tak, jakby ktoś mnie obserwował. Między budynkami w wąskich, spowitych mrokiem uliczkach co jakiś czas kątem oka dostrzegałem niepasujący do otoczenia kształt. Tak przynajmniej mi się wydawało. Coś jakby ludzka sylwetka znikająca chwilę po tym jak tylko odwracałem głowę w jej stronę. Czy to w ogóle możliwe? Zaniepokojony spojrzałem za siebie, jednak nie dostrzegłem nic. Ulica, budynki i światła latarni. Wszystko po staremu. Odwróciłem się z powrotem przed siebie i... Wtedy go zobaczyłem. Stał tam. Na samym środku ulicy. Wysoki, elegancko ubrany mężczyzna w skórzanych, błyszczących butach. Na głowie nosił niewielki, staromodny kapelusz, na który przebijając się przez gęstą mgłę padało światło ulicznej latarni. Najbardziej niepokojące były jednak oczy. Lśniące nienaturalnym, bladym blaskiem były jedynym elementem twarzy, który dało się dostrzec z tej odległości. Reszta pogrążona była w cieniu rzucanym przez rondo kapelusza. Lewą rękę trzymał w kieszeni. Prawą zaś swobodnie opuścił wzdłuż ciała. Z każdą następną sekundą wpatrywania się w tajemniczego mężczyznę ogarniał mnie wciąż przybierający na sile niepokój. On... Po prostu tam stał. Bez ruchu. Wydaje mi się, że nawet nie oddychał. Gęsta mgła unosiła się dookoła niego sprawiając, że wyglądał jak fatamorgana wyjęta wprost z innego świata. Każdy najmniejszy szczegół otoczenia podpowiadał mi, że powinienem uciekać. Chciałem znaleźć się jak najdalej od tego miejsca jednak... Nie mogłem. Nie potrafiłem ruszyć się ani o centymetr. Patrzyłem na niego, a on patrzył na mnie. Nie, nie na mnie. We mnie. Czułem, jak jego przeszywający wzrok wdzierał się prosto do mojego umysłu zasiewając ziarno zgrozy i bezsilności. Nagle mężczyzna postawił jeden, mały krok do przodu. Serce zabiło mi szybciej. Mimo najszczerszych chęci wciąż nie byłem w stanie się ruszyć. Kolejny krok. Chwilę później następny. Szedł w moją stronę. Sparaliżowany strachem nie mogłem nawet spojrzeć w innym kierunku. Był blisko. Bardzo blisko. Już dawno powinienem był zobaczyć jego twarz, jednak światło latarni zdawało się jakby ją omijać. Zatrzymał się tuż przede mną. Chwilę stał w bezruchu, po czym podniósł rękę i położył mi na ramieniu. Poczułem lodowaty dreszcz a chwilę później... Ciepło. Przyjemne, rozlewające się po całym ciele uczucie. Było w nim coś, przez co poczułem się... Lepiej. Tak jakbym właśnie wypił duży łyk gorącej czekolady albo zanurzył się w wypełnionej wodą wannie. Chciałem spytać kim jest, ale jedynym słowem, które wydobyło się z mojego gardła było "Pomocy".

Wtedy właśnie otworzyłem oczy. Byłem w swoim łóżku. Zlany potem i z niemym krzykiem zastygłym na twarzy. Niemal odruchowo podniosłem się do pozycji siedzącej. Pamiętam. Już pamiętam czemu od dziecka bałem się snu. Nie, nie snu. Bałem się jego. Przez zasłony przebijały się pierwsze promienie porannego słońca. Czułem się fatalnie. Głowa bolała mnie tak, jakbym chwilę wcześniej porządnie się o coś uderzył. Co to za szalony sen? Myślałem, starając zwlec się z łóżka. Przez chwilę miałem wrażenie, jakby to wszystko działo się naprawdę. Nadal mam w głowie jego przeszywające spojrzenie. Wstałem na równe nogi i wolnym krokiem udałem się do kuchni. Nalałem sobie szklankę wody i wypiłem ją kilkoma dużymi łykami. Odłożyłem naczynie na stół i zamyśliłem się. Coś było nie w porządku. Czułem się tak, jakby czegoś mi brakowało. Tak, jakby cząstka mnie uleciała gdzieś w nicość wraz z przebudzeniem. Starałem się o tym nie myśleć. Wmawiałem sobie, że nie ma się czym przejmować. To był tylko sen. Tylko zły sen. W głębi duszy wiedziałem jednak, że oszukuje sam siebie. Bijąc się z własnymi myślami dzień minął mi na rutynowych czynnościach. Niepokojące było jednak coś innego. Praktycznie przez cały czas czułem na plecach czyjś wzrok. Za każdym razem kiedy się odwracałem, oczywiście okazywało się, że nikt na mnie nie patrzył, jednak dziwne uczucie nie znikało. Prawdziwy problem zaczął się dopiero wieczorem. Targany skrajnymi emocjami i zmęczony wyczerpującym dniem usiadłem przy komputerze. Chciałem tego uniknąć, jednak w głębi duszy wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał to zrobić. Uruchomiłem wyszukiwarkę. Wklepywałem frazę za frazą starając się znaleźć coś na temat tajemniczego mężczyzny ze snu. Przez niemal godzinę poszukiwania okazywały się bezskuteczne. Aż w końcu się udało. Wpisałem coś o wysokim mężczyźnie w kapeluszu oraz świecących w ciemności oczach i przeszukując dokładnie kilka stron internetowych wreszcie trafiłem na coś ciekawego. Artykuł dotyczący najdziwniejszych zaburzeń snu. Czytając go, z każdym następnym zdaniem serce biło mi coraz mocniej, a niepokój przybierał na sile. Spróbuję jak najwierniej przytoczyć to, czego się dowiedziałem.

"Wśród pacjentów cierpiących na poważne zaburzenia snu niekiedy pojawiają się niepokojące doniesienia o pewnym dziwnym zjawisku. Wielu z nich na krótko przed śmiercią z wycieńczenia opowiadało o tajemniczej istocie rzekomo pojawiającą się bezpośrednio w ich snach. Niezwykle interesującą kwestią jest to, że owa postać w różnych miejscach na świecie i u zupełnie niepowiązanych ze sobą osób opisywana jest w niemal identyczny sposób. Do dziś nie udało się znaleźć racjonalnego wytłumaczenia tego zjawiska. Najpopularniejszą z hipotez zdaje się być ta mówiąca o halucynacjach spowodowanych skrajnym wycieńczeniem organizmu. Człowiek ze snów opisywany jest jako wysoki, postawny mężczyzna o nienaturalnie świecących w ciemności oczach ukrytych pod rondem niewielkiego, staromodnego kapelusza. Zjawisku często towarzyszy również gęsta mgła. Jak donosili pacjenci, mimo padającego na mężczyznę światła nigdy nie oświetlało ono ukrytej pod kapeluszem twarzy, która zawsze niezależnie od okoliczności wydawała się być pogrążona w mroku. W większości przypadków spotkaniom z tajemniczą istotą towarzyszyło również dziwne uczucie. Po przebudzeniu pacjenci nie byli do końca sobą. Opisywali wewnętrzną pustkę i zupełny brak chęci do życia. Tak, jakby mężczyzna ze snów poprzez sam kontakt z nimi wykradał cząstkę duszy swojej ofiary. Do tej pory fenomen pozostaje niewyjaśniony".

Mam nadzieję, że niczego nie pominąłem. Starałem się przytoczyć artykuł najlepiej jak pamiętałem. Szczególnie ostatnie zdania mną wstrząsnęły. Od momentu przebudzenia czułem dokładnie to samo. Wiem, że równie dobrze może to być jakiś bzdetny artykulik przypadkiem znaleziony gdzieś w odmętach sieci, jednak mimo wszystko opisywał dokładnie to, czego sam doświadczyłem. Nie mogąc oderwać się od komputera szukałem dalej. Moje kolejne odkrycie nadeszło wraz z zachodzącym słońcem. Natknąłem się na pewne zapomniane forum, gdzie użytkownicy opisywali swoje dziwne przeżycia związane ze snami. Znalazłem tam zapytanie dotyczące elegancko ubranego mężczyzny w kapeluszu o świecących w ciemności oczach. Prawdziwie wstrząsające były jednak dopiero odpowiedzi internautów znajdujące się pod nim. Jeden z postów mówił wprost:

- Jeśli go zobaczysz, uciekaj. Pod żadnym pozorem nie pozwól, żeby cię dotknął.

Następne komentarze potwierdzały słowa poprzednika. Jeden z użytkowników dopisał:

- Jeśli cię dotknie, prędzej czy później przyjdzie na ciebie czas. On nigdy nie porzuca raz wybranej ofiary. Niektórzy giną już pierwszego dnia. Inni widzą go w snach przez lata, zanim zabierze ich ze sobą. Zauważyłem, że w swój pokrętny sposób napawa się strachem i przerażeniem swoich ofiar. Sprawia, że za wszelką cenę unikasz snu i wyniszcza ofiarę zarówno fizycznie jak i psychicznie. Wiem jedno. Jeśli cię dotknął, nie dożyjesz następnego wschodu słońca.

Najgorsze w tych postach było to, że użytkownicy, którzy opisywali swoje spotkania z mężczyzną byli nieaktywni od czasu ich publikacji.

Teraz siedzę przed komputerem, dopijając ostatni łyk kawy. To już trzecia doba bez snu. Staram się utrzymać przytomność, ale powieki same opadają w dół. Jest mniej więcej 3 w nocy. Nie wiem ile jeszcze zdołam wytrzymać. Dookoła mnie leżą brudne kubki kawy i puste puszki po energetykach. Nie szukam pomocy. Wiem, że i tak nikt mi nie uwierzy. On jest już blisko. Czuję przeszywający wzrok na plecach, ale nie mam nawet siły obrócić głowy. Wiem, że nieubłaganie zbliża się mój koniec. Pogodziłem się z tym. Czasami wydaje mi się, że stoi tuż za mną. Tak blisko, że czuję jego zimny oddech na swoim karku. W pokoju nagle zrobiło się jakby chłodniej, a blask monitora powoli staje się coraz ciemniejszy. Ale teraz... Teraz nie mogę już pisać. Jestem zmęczony. Może zamknę oczy... Tylko na chwilę...

---

Autor: Rafał Senderecki

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje