Olga Borys – aktorka telewizyjna, teatralna i filmowa, znana między innymi z seriali „Klan”, „Lokatorzy”, „Ojciec Mateusz”, „Na Wspólnej”. Córka zawodowego żołnierza, która – jak mówi – najlepsze role w filmach wojennych i historycznych ma jeszcze przed sobą. Nam opowiada o ulubionych filmach, muzyce i byciu córką zawodowego żołnierza.
Jolanta Tokarczyk: Od ukończenia Łódzkiej Szkoły Filmowej zagrałaś wiele ról w telewizji, teatrze i filmie, ale nieobce Ci są również muzyka i taniec. Doświadczenie wokalne wyniosłaś m.in. z pracy przy popularnym programie telewizyjnym.
Olga Borys: Jesienią 2016 wzięłam udział w szóstej edycji programu „Twoja twarz brzmi znajomo”. Byłam więc „zanurzona” w dźwiękach, w muzyce i w śpiewaniu głosem imitującym różnych wykonawców. W programie, którego uczestnicy mają za zadanie jak najwierniej odwzorować popularnych artystów estradowych, wcielałam się między innymi w Roberta Gawlińskiego z zespołu Wilki oraz Irenę Jarocką. Weszłam więc w pewien cykl pracy wokalnej. Najtrudniej jest, kiedy człowiek zostaje wyrwany z kontekstu swoich zadań i musi nagle podjąć nowe wyzwanie. To jest stresujące. Jeśli zaś pierwsze doświadczenia są już za nami i jakoś oswoimy się z nową sytuacją, jest nam łatwiej.
Czytaj także:
Małgorzata Kożuchowska: Wiara daje mi azymut, jest drogowskazem i tarczą [wywiad]
Olga Borys: Zawsze marzyłam, by zagrać w wojennym filmie
Kilka miesięcy później na jednym z festiwali usłyszałam w Twoim wykonaniu utwór „Róża i bez” z popularnego filmu „Jak rozpętałem II wojnę światową”. Jak dziś śpiewa się piosenkę z lat sześćdziesiątych?
Motyw przewodni z „Jak rozpętałem II wojnę światową” to piękny, marszowy utwór. Andrzej Żarnecki, autor i pierwszy wykonawca tej piosenki, śpiewał ją jednak w innej tonacji niż ja i dla potrzeb mojego wykonania trzeba było nieco zmienić aranżację. Kłopot z wykonywaniem utworów innych twórców pojawia się zazwyczaj wtedy, kiedy w orkiestrze gra dużo instrumentów i potrzebna jest wspomniana zmiana tonacji. Motyw przewodni z tego filmu jest cały czas popularny i chętnie wykonywany, dlatego publiczność po pierwszych taktach zazwyczaj śpiewa wraz z artystą.
Zapytałam o ten utwór, ponieważ, jak sądzę – jako córka zawodowego żołnierza – znasz go od dziecka.
Rzeczywiście, doskonale znałam ten film i motyw muzyczny, i uwielbiałam je już jako dzieciak. Choć pewnie nucąc sobie po cichu przekręcałam słowa, ale w pewien sposób wyrosłam z tą piosenką, która towarzyszyła mi od wielu lat.
Jaki jest Twój stosunek do historii, filmu historycznego i wojennego? Czy masz jakieś aktorskie marzenia dotyczące tego gatunku filmowego, w którym mogłabyś pokazać swoje możliwości?
Jestem córką zawodowego żołnierza, więc moim marzeniem było zagranie w filmie wojennym. Do tej pory marzenie nie ziściło się, ale wierzę, że wszystko jeszcze przede mną (śmiech).
Czytaj także:
Anna Kalczyńska: obecność to mój sposób na szczęśliwą rodzinę [wywiad]
Aktor – zawód, który daje wiele możliwości
Czy aktorom, którzy mają takie pierwowzory w rodzinie, łatwiej jest wcielić się w daną rolę, bo wiedzą, przynajmniej z opowiadań rodziców, jak wygląda na co dzień praca żołnierza, lekarza czy na przykład prawnika? Wynoszą doświadczenia z własnego domu.
Po części na pewno tak jest, choć w moim przypadku nie do końca, bo ojciec był żołnierzem, mężczyzną, a ja jako dziewczyna pewnie mogłabym zostać co najwyżej sanitariuszką (śmiech).
Wróćmy do sztuki. Opowiedz o swoich ulubionych aktorach i filmach, które ukształtowały Cię jako aktorkę, które wpłynęły na Twoją wrażliwość artystyczną.
Mam ogromny szacunek do Mariana Kociniaka, to jeden z moich ulubionych aktorów. Ten, nieżyjący od kilku lat, wspaniały twórca, dysponował olbrzymim wachlarzem możliwości. Dochodzę do wniosku, że był aktorem o hollywoodzkich umiejętnościach, ale w Polsce nie do końca docenionym. Jeśli chodzi o filmy – lubię oglądać klasykę, do której ciągle wracam i muszę uważać, kiedy przerzucam kanały w telewizorze, żeby nie trafić np. na „Potop” albo na „Pana Wołodyjowskiego”, bo nie jestem w stanie oderwać się od nich. Podobnie z „Jak rozpętałem II wojnę światową” – muszę zobaczyć chociaż kawałek, nawet kiedy mam niewiele czasu. To jest jak szczypta cynamonu do kawy, poprawia nastrój. Fascynacja klasyką wynika również stąd, że ona kształtowała nas, jako Polaków, w czasach mojej młodości. Dla mojego pokolenia, ludzi dziś w wieku około 40 lat było to bardzo ważne. Ja i mój mąż [Wojciech Majchrzak – przyp. red.] poszliśmy do szkół teatralnych zainspirowani aktorami, którzy grali w tamtych filmach. Oni byli naszymi idolami.
Chciałabyś być taką kobietą jak Oleńka z „Potopu”?
Ja wolałam być Hajduczkiem z „Pana Wołodyjowskiego”. Babcia chciała mieć subtelną wnusię, ale mimo mojego imienia bardziej nadawałabym się na Hajduczka (śmiech).
Wróćmy zatem do filmu, telewizji i teatru. Gdzie możemy Cię teraz zobaczyć?
Teatr to teraz moje największe wyzwanie zawodowe, ale jestem też po drugim roku studiów doktoranckich w Łódzkiej Szkole Filmowej i nadal się uczę. Czeka mnie więc sporo pracy, ale cieszę się, że mogę ją wykonywać, bo jak powiedział Konfucjusz „Wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia więcej w Twoim życiu”. Mam takie poczucie, że w nowym roku czekają mnie miłe spotkania zawodowe, a wszystko dzięki temu, że uprawiam zawód, który daje takie możliwości.
Życzę więc jak najwięcej artystycznych zachwytów i spełnienia wszystkich zawodowych oraz prywatnych planów.
Czytaj także:
„Dziecko jest katalizatorem naszych emocji”. Rozmowa z Anną Jadowską, reżyserką filmu „Dzikie róże”
Jeśli nie widzisz wideo kliknij