50 lat temu Paul McCartney ogłosił, że skończył z The Beatles. Pół roku wcześniej usłyszał od Lennona: Durny jesteś

10 kwietnia 1970 roku Paul McCartney złamał serca milionów fanów na całym świecie, kiedy ogłosił, że opuścił grupę The Beatles. Słuchacze nie mieli wtedy pojęcia, że John Lennon wyprzedził kolegę w tej kwestii o ponad pół roku. Niewielu wiedziało też o licznych wewnętrznych konfliktach, które w końcu doprowadziły do "rozwodu" czwórki z Liverpoolu.
Zobacz wideo

W kwietniu 1970 roku wybrani brytyjscy dziennikarze otrzymali wyjątkowe przesyłki. Dotarły do nich kopie albumu “McCartney” z dołączonym oświadczeniem prasowym od Paula McCartneya. Miało ono formę kwestionariusza, w którym artysta opowiadał o swoim pierwszym solowym krążku, ale przede wszystkim odpowiedział na palące pytanie - co z Beatlesami? Dziennikarze przeczytali, że McCartney rozstaje się z zespołem i nie przewiduje opcji współpracy z nim w przyszłości. Tym samym batalia o funkcjonowanie Beatlesów przeniosła się na publiczny grunt - bo za kulisami trwała od ładnych kilku lat.

Zobacz też: Według naukowców The Beatles stworzyli "idealny utwór popowy". John Lennon go nie znosił >>

Wszystko zaczyna się sypać. "Słychać wiszący w powietrzu koniec"

Pierwszy pękł George Harrison, który w sierpniu 1966 roku poinformował menedżera Briana Epsteina, że odchodzi - został tylko pod warunkiem, że po koncercie w Candlestick Park w San Francisco nie będzie już więcej tras. 29 sierpnia zespół The Beatles zagrał ostatni duży koncert dla publiczności. John, Paul, George i Ringo wyszli na scenę, czując w podświadomości, że to nie tylko zakończenie trasy, ale i naprawdę ostatni raz, kiedy (o dziwo wypełniony tylko do połowy) 42-tysięczny stadion tonie we wrzaskach i piskach na ich widok.

 

Rok później w Beatlesów uderzyła tragiczna wiadomość - Brian Epstein zmarł nagle z powodu przedawkowania leków. To właśnie Epsteinowi przypisuje się odkrycie The Beatles w liverpoolskiej piwnicy i wyniesienie ich na szczyty popularności. Muzycy z dnia na dzień znaleźli się w całkowicie nowej rzeczywistości, którą musieli nagle pokierować bez doświadczenia w prowadzeniu biznesu.

Panowie zaczęli się też rozmijać muzycznie. George Harrison rozwijał się jako kompozytor, jednak w przypadku Beatlesów sprawdzało się powiedzenie "trzy to już tłum". Za duży tłum, żeby pomieścić ego McCartneya i Lennona i dodać jeszcze coś od Harrisona. Gitarzysta czuł się wyobcowany, bo jego kolejne propozycje były odrzucane przez kolegów. Pod koniec lat 60. atmosfera w studiu nagraniowym była wyjątkowo gęsta. Paul McCartney stwierdził po latach, że na płycie "The Beatles" z 1968 roku, znanej też jako "The White Album", "po prostu słychać wiszący w powietrzu koniec".

Dodajmy tutaj, że Harrisonowi talentu odmówić nie można - "Here Comes the Sun" z albumu "Abbey Road" to jego pióro.

 

Przełomowy rok 1969. "Nie chciałem wam tego mówić, ale rozwiązuję ten zespół"

O ile Candlestick Park był ostatnim miejscem, gdzie Beatlesi zagrali duży, stadionowy show, ich naprawdę ostatnim wspólnym występem był niespodziewany recital na dachu Apple Records 30 stycznia 1969 roku. W kolejnych miesiącach Paul McCartney ożenił się z fotografką Lindą Eastman, a John Lennon poślubił Yoko Ono, z którą zdążył do tamtego momentu nagrać dwie płyty. George Harrison wciąż prężnie komponował, ale i przydarzyła mu się przygoda w postaci aresztowania za posiadanie marihuany. Ringo Starr zagrał natomiast wraz z Peterem Sellersem w czarnej komedii "Christian Czarodziej" (ciekawostka: epizod zaliczył w niej Roman Polański). Nie było wątpliwości, że życie każdego z Beatlesów skręcało w osobnym kierunku.

Na początku 1969 roku sięgnął zenitu spór, kto mógłby przejąć obowiązki menedżera - do tamtego momentu Beatlesi próbowali radzić sobie sami, ale tracili coraz więcej pieniędzy i szło im co najwyżej średnio. Paul McCartney nalegał, żeby stery przejął duet prawników Lee i John Eastman, prywatnie jego teść i szwagier. Lennon, Yoko Ono, Starr i Harrison wybrali natomiast Allena Kleina, co bardzo rozczarowało McCartneya. Jak później się okazało, Klein nie należał do najbardziej rozgarniętych menedżerów na świecie i w ostateczności dołożył sporą cegiełkę do finalnego rozpadu The Beatles.

Zanim 26 września 1969 ukazała się "Abbey Road" (nagrana jako ostatnia, przed "Let It Be"), Beatlesów teoretycznie już nie było. Dwa tygodnie wcześniej John Lennon wystąpił z Yoko Ono i Erikiem Claptonem podczas Toronto Rock & Roll Revival - i ten występ utwierdził go w przekonaniu, że nie wytrzyma dłużej w zespole, który go ogranicza. 20 września spotkał się z kolegami i Kleinem w Apple Records, gdzie McCartney po raz kolejny usiłował przekabacić wszystkich i namówić ich na wyruszenie w kolejną trasę. - Wróćmy do punktu wyjścia i przypomnijmy sobie, o co w tym wszystkim chodzi - mówił McCartney. Lennon miał mu odpowiedzieć:

Durny jesteś. Nie chciałem wam tego mówić, ale rozwiązuję ten zespół. I dobrze mi z tym. To jest niczym rozwód.

McCartney nie ukrywał, że decyzja Lennona, skrzętnie ukrywana przed opinią publiczną, bardzo go zabolała. Kolejne miesiące spędził zaszyty w domu, pogrążony w stanie depresyjnym. Linda McCartney przed Bożym Narodzeniem powiedziała mu: "Człowieku, jesteś dorosłym facetem. Nie musisz się temu poddawać". Muzyk wziął sobie te słowa do serca i zaczął pracować nad materiałem, który później trafił na jego wspomniany już pierwszy solowy krążek. Podobno w marcu 1970 roku McCartney zadzwonił do Lennona, żeby powiedzieć mu, że on też odchodzi. - Dobrze - odrzekł Lennon. - A więc teraz już my dwaj to zaakceptowaliśmy.

Ostatnie pożegnania

Kiedy wydawało się, że wewnętrzne kłopoty udało się zażegnać przynajmniej w pewnym stopniu, bańka szybko pękła, bo rozgorzały kłótnie o płytę "Let It Be" (pierwotnie nazwaną "Get Back"). Najpierw poszło o jej zawartość i brzmienie, potem o datę wydania. McCartney nie miał zamiaru przesuwać premiery solowej płyty, która miała się ukazać tydzień przed "Let It Be". Lennon i Harrison wysłali Ringo Starra, żeby porozmawiał z McCartneyem, co skończyło się bójką i wyrzuceniem Starra za drzwi.

W końcu Beatlesi się ugięli i pozwolili Paulowi wypuścić "McCartneya" 17 kwietnia, a sami przesunęli debiut "Let It Be" na maj, ale niesmak pozostał. Po tym, jak McCartney dopiął swego i cichaczem wypuścił do prasy oświadczenie o odejściu z Beatlesów, Lennon był wściekły. W końcu to on zaczął "rozwód", więc on powinien był poinformować o tym wszystkich. "Głupi byłem, że nie postąpiłem tak jak Paul, który wykorzystał okazję, żeby sprzedać swoją płytę. Sam ten zespół założyłem i go rozwiązałem" - mówił. 

McCartney tymczasem nie chciał, żeby Allen Klein miał cokolwiek wspólnego z jego sytuacją prawną i chciał się oficjalnie wycofać z kontraktu wiążącego go z wytwórnią Apple Records. Kiedy muzyk zagroził Kleinowi pozwem, ten zaczął się z niego śmiać, ale McCartney bynajmniej nie żartował. Sprawa trafiła do sądu 31 grudnia 1970 roku. Jak pisał Mikal Gilmore na łamach “Rolling Stone”, mimo konfliktu Paul słał do Johna bardzo długie listy, w których błagał go, żeby też wyszedł z całej tej organizacji, na co Lennon odpisywał jednym czy dwoma zdaniami. On, Harrison i Starr mieli w sądzie wspólne stanowisko: nie było potrzeby formalnego rozwiązania grupy i w gruncie rzeczy wcale nie było tak źle, mogli nadal razem grać. "Jedynym problemem" - twierdzi Gilmore - "był Paul i jego apodyktyczność".

Sędzia orzekł na korzyść McCartneya. Kontrakt pozostałych Beatlesów z Kleinem wygasał w 1973 roku - panowie nie zdecydowali się na odnowienie go, a w końcu oni sami również go pozwali. Klein niedługo potem, choć jeszcze w innej sprawie, trafił do więzienia na dwa miesiące za oszustwo finansowe. Gilmore wspomina, że w jednym z późniejszych wywiadów John Lennon przyznał nawet, że McCartney cały czas miał rację co do Kleina. Kiedy zamknęli ten wątek, Harrison zaproponował kolegom ponowne spotkanie i przemyślenie, czy powrót Beatlesów jest realną opcją.

W dniu, gdy zespół miał się zebrać, żeby podpisać dokumenty finalizujące rozwiązanie, John Lennon nie przyszedł. Jedna z bliskich mu osób twierdziła potem, że spanikował, bo to oznaczało prawdziwy koniec Beatlesów, czego w głębi serca Lennon być może niekoniecznie chciał. Nie dało się jednak dłużej przed tym uciekać - w 1974 roku The Beatles formalnie już nie istnieli.

Zobacz też: "Zastrzelił mnie!". Mark David Chapman - człowiek, który odebrał życie ikonie >>

Czy to wina Yoko Ono? "Chodziła z Johnem nawet do łazienki"

Fani Beatlesów przez wiele lat po zakończeniu działalności grupy przypisywali odpowiedzialność za jej rozpad Yoko Ono, partnerce Johna Lennona, która od 1968 roku stała się niemalże częścią zespołu. Niedługo po śmierci Briana Epsteina, Paul McCartney zorganizował wycieczkę do Indii, podczas której wszyscy uczyli się medytacji transcendentalnej u Maharishiego Mahesha Yogiego. Wyjazd nie pomógł jednak nikomu, a szczególnie rozczarował Lennona, który po powrocie do Londynu na dobre zostawił żonę Cynthię dla Yoko Ono. Od tamtej chwili zaczęli wspólnie tworzyć muzykę i byli niemalże nierozłączni. Robert Rodriguez, autor książki "The Beatles. Pięćdziesiąt cudownych lat", sądzi, że walczący z uzależnieniem od psychodelików Lennon po nieudanej próbie odnalezienia duchowego ukojenia szukał nowego guru i wybrał na niego właśnie Ono.

Jego zdaniem wprowadzenie Yoko Ono do studyjnego życia zespołu, w którym wcześniej nie było miejsca dla żon i dziewczyn, może być odczytywane jako rozbicie Beatlesów w takim sensie, że Yoko zaburzyła pewien ustalony porządek. "W rzeczywistości jednak to John się za nią ukrywał, to przecież on ją tam ściągnął" - przekonuje Rodriguez i dodaje: "Są historyjki o tym, że Yoko chodziła z Johnem nawet do łazienki, po czym tłumaczyła, że to on ją o to poprosił". 

Ono była obecna przy burzliwych nagraniach do "The White Album". Miała w studiu łóżko, na którym leżała z dyktafonem i nagrywała komentarze do muzyki i tego, co działo się w czasie sesji. "Kiedy mówiła o Paulu, praktycznie opisywała trójkąt miłosny między nim, nią i Johnem" - opowiada Rodriguez. "Kontekst jej wypowiedzi brzmi, jakby sądziła, że gdyby McCartney był dziewczyną, byłaby o niego zazdrosna". Żona Lennona i McCartney publicznie prali brudy nawet wiele lat po tragicznej śmierci Johna, gdy w 2002 roku darli ze sobą koty o kolejność, w jakiej nazwiska twórców piosenek The Beatles powinny się znaleźć na albumie McCartneya "Back in the US Live 2002". 

16 lat później w rozmowie z Howardem Sternem Paul McCartney podkreślił, że powodem, dla którego rozpadł się zespół, nie była bynajmniej sama Yoko Ono, ale decyzje Johna Lennona. Muzyk stwierdził:

(...) Tak więc John spotykał się z Yoko, nawet chociaż naszym zdaniem jej przesiadywanie w studiu w trakcie sesji bywało momentami nieco nachalne. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiliśmy. Ale patrząc wstecz, trzeba pamiętać, że on był w niej nieprawdopodobnie zakochany i trzeba było to zwyczajnie uszanować. Więc tak też robiliśmy. I tak zostało do dziś.

Peter Jackson pokaże prawdę o ostatnich wspólnych chwilach The Beatles? Tak sądzi Ringo Starr

4 września w kinach ma zadebiutować dokument Petera Jacksona "The Beatles: Get Back". Opowie on o ostatnim roku funkcjonowania zespołu. Peter Jackson przekopał się przez 55 godzin materiałów zarejestrowanych na początku 1969 roku, kiedy czwórka z Liverpoolu nagrywała album "Let It Be". Zobaczymy nigdy wcześniej niepublikowane filmy (m.in. pełne nagranie ze wspomnianego ostatniego koncertu zespołu na dachu Apple Records) i usłyszymy nieznane piosenki. 

Dhani Harrison, syn George'a Harrisona, miał już okazję obejrzeć dokument Jacksona i skalą produkcji przyrównał go do "I młodzi pozostaną", świetnie przyjętego pierwszego filmu dokumentalnego reżysera "Władcy pierścieni". Jak powiedział w rozmowie z magazynem "Rolling Stone":

To wygląda tak niesamowicie, że nie mogę w to uwierzyć. Widać nawet plomby w zębach Johna Lennona. Napisałem wczoraj Peterowi w mailu, że to jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie w życiu widziałem.

Nowy film o The Beatles ekscytuje również dwóch żyjących członków legendarnej grupy. Paul McCartney powiedział:

Jestem bardzo szczęśliwy, że Peter zagłębił się w nasze archiwa, żeby zrobić film, który pokaże prawdę o tym, jak razem nagrywaliśmy. Widać tu przyjaźń i miłość, które były między nami, i to przypomina mi o naszych szalenie pięknych wspólnych latach.

Wtóruje mu Ringo Starr. Przyjaciel perkusisty ujawnił "Rolling Stone", że Starr "cieszy się, że dokument wcale nie pokazuje, że pod koniec działalności zespołu tylko ze sobą walczyli, bo to absolutna nieprawda".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.