Janusz Kłosiński był ulubieńcem widzów i... Gierka. Jedno zdanie zaprzepaściło jego karierę

Janusz Kłosiński przez lata odnosił sukcesy zarówno na deskach teatru, jak i na ekranie. Wypracowaną reputację i uznanie w środowisku przekreśliło jedno nieprzemyślane zdanie. Gdy opinia publiczna uznała go za zdrajcę, postanowił zniknąć z branży. Jak potoczyły się losy wybitnego aktora?

Swego czasu Janusz Kłosiński był jednym z najpopularniejszych polski aktorów. Jednak cały jego dorobek poszedł w zapomnienie w chwili, gdy pochwalił działania Wojciecha Jaruzelskiego. Opinia publiczna była bezlitosna.

Marzył, by zostać chirurgiem. Aktorem został z przypadku

Janusz Kłosiński planował karierę chirurga i nawet rozpoczął studia medyczne, ale wybuch wojny pokrzyżował jego plany. Niedługo później zamieszkał w Radomiu, by zaopiekować się siostrą i jej małym synkiem po tym, gdy mąż kobiety został przewieziony do obozu w Oświęcimiu. W 1943 roku poślubił Wiesławę Hańską, a dwa lata później na świecie pojawiła się ich córka Grażyna. Po zakończeniu wojny powrócił do rodzinnej Łodzi i rozpoczął pracę w hucie. To właśnie wtedy przeczytał ogłoszenie o egzaminach do szkoły teatralnej i postanowił spróbować swoich sił. — Miałem udawać wariata przez cały dzień skrobiącego się w podeszwę, a co pewien czas dostającego ataku i krzyczącego: "Krwi!" — wspominał przesłuchania. Został studentem w wieku 26 lat.

Początkowo występował na deskach łódzkich i warszawskich teatrów, a jego role cieszyły się ogromnym uznaniem wśród widzów. W 1953 roku po raz pierwszy stanął przed kamerą, grając epizod w "Żołnierzu zwycięstwa". Jego kariera błyskawicznie nabrała tempa. Występował u największych polskich reżyserów m.in. u Wojciecha Jerzego Hasa, Jerzego Skolimowskiego czy Ewy i Czesława Patelskich. Największą popularność przyniosły mu niezapomniane kreacje aktorskie w kultowych produkcjach t.j. "Czterej pancerni i pies", "Janosik" czy "Czterdziestolatek", a także radiowe słuchowisko "Jeziorany".

 

Publicznie pochwalił działania Jaruzelskiego. To przekreśliło jego karierę

Aktor nigdy nie ukrywał swoich poglądów politycznych. Był członkiem PZPR i ulubieńcem Edwarda Gierka. Gdy w grudniu 1981 roku Wojciech Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny, rozpoczęto bojkot mediów państwowych. Kłosiński jako jeden z wielu artystów, został zaproszony do strajku. Jego odmowa z pewnością przeszłaby bez echa, gdyby nie zdanie, którym postanowił podzielić się na wizji. — Powiedziałem na antenie, że dosyć już strajków i rozkładu państwa uznanego przez wszystkie kraje świata. Wprowadzenie stanu wojennego uznałem za położeniu kresu tej nieuzasadnionej rozróbie — wspominał w "Angorze".

Konsekwencje tych słów okazały się surowe, o czym przekonał się podczas spektaklu "Wesele" wystawianego w Teatrze Narodowym. Gdy tylko zaczynał wypowiadać swoje kwestie, publiczność gwizdała, buczała i biła głośne brawa. — Później już nigdy więcej na scenę nie wszedłem. Nie dlatego, że poczułem się winny, ale dlatego, że moim zdaniem zbezczeszczono świątynię, teatr i wielkiego Wyspiańskiego — mówił później. Opinia publiczna uznała go za zdrajcę, a środowisko artystyczne zupełnie się od niego odwróciło. Ostatecznie Kłosiński postanowił wycofać się z branży.

Po zakończeniu kariery zajął się domem, lubił również sport. Później przeszedł na przyspieszoną emeryturę, wciąż jednak występował w słuchowisku. Na ekranie pojawił się ostatni raz w 2007 roku w filmie "Wszystko będzie dobrze". W ostatnich latach życia poruszał się na wózku inwalidzkim. Zmarł 8 listopada 2017 roku. W chwili śmierci miał 97 lat.

 

Więcej aktualnych informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.