Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Połomski: Radomianie chyba o mnie zapomnieli

Artur SZCZUKIEWICZ
- Od niepamiętnych czasów nie śpiewałem w moim rodzinnym mieście - przyznaje piosenkarz, który od wielu lat mieszka w Warszawie.
- Od niepamiętnych czasów nie śpiewałem w moim rodzinnym mieście - przyznaje piosenkarz, który od wielu lat mieszka w Warszawie. Zoom
Jerzy Połomski, legenda polskiej piosenki, opowiada nam o tym, dlaczego nigdy nie wepnie sobie kolczyka w pępek i nie ufarbuje włosów na czerwono.

Jerzy Połomski

Jerzy Połomski

Ma 75 lat. Urodził się w Radomiu. Jest legendą polskiej piosenki. Utwory, które śpiewał i ciągle śpiewa, zna cała Polska. Wszyscy pamiętamy szlagiery "Bo z dziewczynami nigdy nie wie się", "Cała sala śpiewa z nami", "Jak to dziewczyna", "Każdemu wolno kochać" i "Woziwoda" - utwór, za który dostał nagrodę na pierwszym festiwalu piosenki w Sopocie. Tylko "Echu Dnia" piosenkarz zgodził się opowiedzieć o swoich wspomnieniach z dzieciństwa, o zagranych w młodości rolach teatralnych.

Urodzony radomianin, człowiek-legenda, wykonawca popularnych do dziś przebojów. Młodość spędzał w Radomiu, wyprowadził się po maturze i już nie wrócił na stałe. W kwietniu tego roku otrzymał nagrodę Złotego Fryderyka za całokształt twórczości.
Rozmawiamy z nim o mieście, w którym się wychował, ale także o poziomie dzisiejszej muzyki rozrywkowej.

Artur Szczukiewicz: * Kiedy ostatni raz był pan w Radomiu?
Jerzy Połomski: - Dość dawno... Bywam w Radomiu bardzo rzadko, choć mam tutaj bliską rodzinę: bratanka i bratanicę. Oboje są lekarzami. Odwiedzam ich okazjonalnie, najczęściej wtedy, gdy przyjeżdżam na grób rodziców. Poza rodziną, sentymentem i wieloma cudownymi wspomnieniami, nic mnie do Radomia nie ciągnie. Muszę z żalem powiedzieć, że od niepamiętnych czasów nie śpiewałem w moim rodzinnym mieście. Mam wrażenie, że Radom o mnie zapomniał i czasem jest mi z tego powodu przykro.

* Jaki był Radom w czasach pana dzieciństwa?
- Piękny! Niestety, lata powojenne strasznie go zeszpeciły nierozważnymi "wtrętami" architektonicznymi, nieprzemyślanymi i brzydko zrealizowanymi budowlami, stawianymi w najmniej odpowiednich miejscach. Radom stracił atmosferę i urok, którymi szczycił się przed wojną. Miasto było rozbudowywane bez pomysłu, byle jak. Mówię o tym dlatego, że kiedyś chciałem zostać architektem. Skończyłem radomską "budowlankę" i interesowałem się architekturą. Nadal zwracam ogromną uwagę na zabudowę miast - nie tylko Radomia, ale także wszystkich tych miejsc na całym świecie, które odwiedzam. Jestem dumny, gdy słyszę, jak w Ameryce ludzie mówią: "O, ten most zbudował Polak". Boleję nad tym, że w Polsce stawia się nowe budynki bez sensu. Nie znoszę szarych wieżowców, wyrastających ponad polskie miasta i będących nie najlepszą wizytówką naszych czasów. Trzeba by je zrównoważyć czymś pięknym, co odwróciłoby od nich uwagę. Ostatnio, na szczęście, w budownictwie idzie ku lepszemu. Mam nadzieję, że Unia Europejska wymusi na budowniczych pewne prawidła, według których będą powstawać tylko piękne i funkcjonalne zabudowy. Może doczekam czasów, gdy mój rodzinny Radom znów będzie przypominał Radom mojej młodości.

* Jakie wspomnienia z dzieciństwa w Radomiu przechowuje pan najbliżej serca?
- Ktoś mądry powiedział kiedyś, że człowiek zaczyna życie dzieciństwem i dzieciństwem je kończy. To chyba prawda, bo na stare lata najbardziej pamięta się wydarzenia z dzieciństwa. Starzy ludzie zachowują się nawet czasami jak bezbronne dzieci. Wracając do pańskiego pytania - ciągle żywy jest w mojej pamięci obraz mamy. Nigdy nie zapomnę pierwszych niemieckich nalotów na Radom, które przeżyłem właśnie z mamą w podcieniach jednej z bram na ulicy Żeromskiego. Podczas bombardowań w bramach było najbezpieczniej. Półkoliste sklepienia są bardziej trwałe i kiedy walą się kamienice, najczęściej tylko te bramy pozostają bez szwanku. W czasie wojny protestowałem przeciwko niewoli, plując na widok Niemców. Świetnie pamiętam też tak zwane wyzwolenie Radomia, gdy na ulice miasta weszli żołnierze radzieccy. Później dopiero okazało się, że są kolejnymi najeźdźcami i okupantami. Na ulicy Żeromskiego leżały trupy Niemców, a ja musiałem koło nich przechodzić, by dojść do szkoły. Chodziłem wtedy do pierwszej czy do drugiej klasy szkoły powszechnej. W Radomiu skończyłem też technikum budowlane.

* I zaraz po maturze wyjechał pan z rodzinnego miasta na zawsze...
- Tak, natychmiast po maturze wyjechałem do Warszawy na studia. Pomyślnie zdałem egzaminy na wydział architektury, ale, nie wiem dlaczego, nie znalazłem się na liście przyjętych. Dowiedziałem się, że zabrakło mi kilku punktów. Groziło mi pójście do wojska, czego bardzo chciałem uniknąć, więc zdecydowałem się, by spróbować swoich sił przed komisją egzaminującą kandydatów na... aktorów. I udało mi się! Zostałem studentem Wyższej Szkoły Teatralnej imienia Aleksandra Zelwerowicza.

* Skąd panu przyszło do głowy, żeby zdawać akurat do szkoły teatralnej?
- Już wtedy śpiewałem, często występowałem na okolicznościowych akademiach szkolnych w technikum budowlanym. Scena zawsze mnie pociągała. Ale, to może się wydać dziwne, nigdy nie chciałem być aktorem. W szkole teatralnej był na szczęście wydział estradowy, przygotowujący przyszłych artystów do występów właśnie na estradzie, a nie na scenie teatralnej. Skończyłem więc wydział estradowy.

* Ale, jak wiem, przez pewien czas grał pan w teatrze.
- Tak, ale nie czułem tak zwanej iskry Bożej do aktorstwa. W czasie studiów uwodziłem Amelię jako Król w "Mazepie" Słowackiego, byłem żydowskim dzieckiem w "Klątwie" Wyspiańskiego i syberyjskim starcem w sztuce Gorkiego. Mocowałem się i mordowałem z tymi rolami, wiedząc, że w "prawdziwym" teatrze nigdy ich nie zagram. Dobry aktor powinien grać tylko takie postacie, które pasują do jego warunków zewnętrznych, do jego głosu, talentu i wrażliwości. Do mnie pasowało tylko... śpiewanie, więc całkowicie poświęciłem się śpiewaniu. Zwiedziłem dzięki temu kawał świata i bardzo miło przeżyłem życie. W dodatku wcale nie odczuwam smutku, że nie mam willi, basenu i tych wszystkich bogactw, o które się mnie posądza (śmiech).

* Zauważył pan, że zawód piosenkarza nie jest od pewnego czasu zarezerwowany tylko dla najlepszych wokalistów? Ostatnio śpiewać każdy może...
- Zauważyłem niepokojące obniżenie poziomu śpiewania. Schlebia się najgorszym, najpowszechniejszym gustom, śpiewa się dla większości. A przecież w sztuce większość nie ma racji! To mniejszość jest bardziej wrażliwa, bardziej zdolna, bardziej inteligentna, bardziej muzykalna. Cóż, dziś wszystko jest poddane weryfikacji pieniądza. Im większej publiczności podoba się artysta, tym więcej zarobi. Śpiewanie stało się... biznesem. W "moich" czasach estrada zobowiązywała do zachowania pewnego poziomu. Nie można było na przykład spoufalać się z publicznością, śpiewać "od ucha do ucha", spowiadać się publicznie z najgorszych grzechów, zdradzać tajemnic swojej alkowy. Kiedy oglądam dziś różne talk-show, nie mogę ścierpieć, że wszyscy wszystkim mówią na "ty", że prowadzący te programy zaglądają swoim gościom w rozporki, wypytują o najbardziej intymne sprawy. Piosenkarz powinien śpiewać, a nie wykładać się publiczności na talerzu. Przecież, jak się wszystko odsłoni, to tak naprawdę nie ma się już nic do pokazania.

* Co zrobić, kiedy publiczność właśnie tego chce od swoich idoli?
- Ludzie nie wiedzą, że brną w błoto. Nie jestem świętoszkiem ani purytaninem, broń Boże, ale uważam, że wszystko trzeba robić z umiarem. Nigdy nie będę się naginał, żeby na siłę zadowolić ludzi, którzy mają inny gust. Sztuka, choćby ta przez najmniejsze "s", zaczyna się wtedy, gdy człowiek jest prawdziwy w tym, co robi. Jak zacznie oszukiwać, to koniec. Dlatego nie będę zmieniał swojego sposobu śpiewania, nie będę się wygłupiał na scenie i fikał koziołków, nie ufarbuję włosów na czerwono, nie wepnę sobie kolczyka w pępek. Ludzie by wyczuli, że udaję kogoś, kim nie jestem i odwróciliby się ode mnie. Bo, proszę pana, publiczność wyczuje każdy fałsz, każde oszustwo.

* Jak pan myśli, czego publiczność oczekuje od pana?
- Żebym ciągle śpiewał piosenkę "Cała sala śpiewa z nami" (śmiech). A poważnie - publiczność najbardziej lubi piosenki, które zna. Dlatego my, artyści starej daty, mamy takie duże problemy z nagraniem nowego repertuaru. Chciałbym nagrać jakieś nowości, ale wiem, że jak nie zaśpiewam na koncercie starych przebojów, to publiczność będzie niezadowolona. Moje pokolenie "kupuje" piosenki mojego pokolenia. A że wykonawca się roztył, zbrzydł, stracił głos? To schodzi na dalszy plan, bo liczy się piosenka, liczy się czar wspomnień. Choćbyśmy nie wiem jak fałszowali...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie