Jak zdobyć sponsora na wyjazd?
Po omówieniu kluczy niezbędnych do blogowego sukcesu, metod docierania do nowych czytelników i
sposobów na zwiększenie jakości tworzonych treści, powoli zmierzamy w kierunku pierwszych
współprac i zarabiania. Na początek przyjrzyjmy się formie pośredniej, czyli sponsoringowi.
Zacznijmy od sprecyzowania, kim jest ten magiczny sponsor. Wiele osób myśli, że to osoba lub
firma płacąca za sam fakt podróżowania. Ba, za wakacje! Taki dobry wujek, który ma za dużo
pieniędzy i chce komuś uprzyjemnić życie, pomóc w realizacji marzeń. Filantrop, dobra dusza
niewiedząca, co zrobić z niemieszczącą się w portfelu gotówką.
Jeśli tak myślisz, to muszę Cię zasmucić – takie przypadki w przyrodzie nie występują. Chyba że
faktycznie masz kochającego wujka-sponsora, wtedy jest Ci łatwiej. W innym przypadku trzeba
nieco się natrudzić…
Przykład dotyczący sakw rowerowych był tak naprawdę poniekąd moim pierwszym, nieświadomym
poszukiwaniem sponsora. Co prawda barterowego, ale zawsze. Realia na całym rynku wyglądają tak
samo. Petentów jest bardzo wielu, jednak konkretnych i rzeczowych ofert już dużo mniej. I moja
propozycja współpracy wcale nie należała do tych dobrych, przekonujących. Działałem wtedy
zupełnie po omacku. Nikt mi nie powiedział, jak zwiększyć swoje szanse, gdzie szukać argumentów,
które przekonają potencjalnego sponsora do współpracy.
Bo czym jest tak właściwie sponsoring? To nic innego jak właśnie najzwyklejsza współpraca,
relacja biznesowa, w której każda ze stron chce wynieść dla siebie jakieś korzyści. Osoba
sponsorowana otrzymuje pieniądze, usługi lub sprzęt, a sponsor oczekuje w zamian promocji swoich
produktów, usług, zwiększenia rozpoznawalności marki lub ocieplenia wizerunku. Tutaj nie ma
miejsca na bezinteresowność. Ja zaś w pierwszym mailu tak naprawdę niczego sensownego ze swojej
strony nie zaoferowałem. Gdy ktoś napisze „oferuję obszerną i długoterminową reklamę”, to tak,
jakby nic nie napisał. Jak obszerną, jak długoterminową? Zero konkretów. Prawdopodobnie właśnie
ze względu na brak szczegółowych informacji większości osób nawet nie chciało się odpisywać. To,
że współpraca ze Sport Arsenal doszła do skutku, zawdzięczam tylko dociekliwości pracowników
firmy. Oni drążyli temat, wypytywali mnie o detale, a nawet sami sugerowali, co powinienem
zrobić, aby taka kooperacja miała dla nich biznesowy sens.
Jak zatem powinna wyglądać dobra oferta i na czym należy się skupić, aby wybić się spośród setek
podobnych propozycji?
Zanim zaczniesz szukać partnerów mogących wykazać zainteresowanie wsparciem Twojej podróży,
musisz odpowiedzieć sobie na jedno pytanie: dla kogo tworzysz swoje treści? Kto jest lub
będzie odbiorcą Twoich materiałów? Jest to na szczęście o tyle proste, że Twoimi widzami
i czytelnikami są z reguły osoby o podobnych zainteresowaniach do Twoich. Bo jak wiadomo – swój
ciągnie do swego. Trzeba sobie to tylko uświadomić. W moim przypadku były (i nadal są) to osoby
lubiące m.in. aktywny wypoczynek, a w szczególności podróże rowerowe.
Dopiero gdy dowiem się, kim są moi odbiorcy, powinienem zacząć zastanawiać się: do kogo udać
się z propozycją współpracy? Kto mógłby chcieć wesprzeć jedną z moich podróży, a tym samym
pokazać się mojej publice? Czyjej usługi lub czyjego sprzętu mógłbym używać, aby w naturalny
sposób pasował on do tworzonych przeze mnie treści? Wybór sakw rowerowych był wtedy równie
trafiony, co przypadkowy. Brakowało mi po prostu sakw i nic poza tym. Nie zastanawiałem się, czy
moi czytelnicy będą interesowali firmę Sport Arsenal, czy nie. A już na pewno nie przyszło mi
wówczas do głowy, że równie dobrze mógłbym postarać się o współpracę z producentami rowerów,
odzieży outdoorowej, namiotów, butów sportowych, elektroniki, której można używać w podróży, a
nawet ubezpieczycieli czy właścicieli kantorów internetowych. Pole do popisu miałem tutaj
ogromne i nawet pieniądze były w zasięgu! Gdybym tylko miał wiedzę, jak się zabrać do tego
wszystkiego…
No więc jak?
[...]
Szczegóły moich współprac komercyjnych z markami
Jak już wiesz, moją pierwszą współpracą z marką była barterowa. I mimo że sprzęt ten stanowił
realną wartość materialną i oszczędziły mi pieniądze, które i tak musiałbym wydać, taką
transakcję w dalszym ciągu trudno nazwać współpracą komercyjną. Znacznie bliżej tego terminu
była kolejna współpraca, gdyż obok otrzymania sprzętu w barterze zarobiłem również trochę
pieniędzy, jednak wciąż mam pewne opory przed nazywaniem tej kooperacji typowo komercyjną.
Jakkolwiek, znaczącą składową również w tym wypadku stanowił barter, a pieniądze – mimo że
pierwsze, jakie kiedykolwiek zarobiłem przy współpracy z marką – nie były wybitnie atrakcyjne. A
patrząc z perspektywy czasu, jestem przekonany, że za ówczesne świadczenia, jakie dałem w
zamian, wyceniłem się o wiele za nisko. Jednak to już temat do poruszenia w innym rozdziale – o
wycenianiu się.
Przejdźmy więc do pierwszej, typowo komercyjnej, współpracy, w przypadku której nie było już mowy
o barterze.
Pierwszą taką kooperacją była w moim przypadku sprzedaż linku – szybka współpraca z jedną
z sieci telefonii komórkowych polegająca na podlinkowaniu w artykule strony klienta, za co
zarobiłem 1300 zł. Było to w roku 2014, czyli po około trzech latach od założenia bloga.
Firma ta prowadziła wtedy sporą akcję reklamową i potrzebowała linków zewnętrznych, aby
najpewniej (tak to oceniam dzisiaj) podbić swoją stronę w wynikach wyszukiwania. Bo jak
powszechnie wiadomo (nieco wiedzy z pozycjonowania stron!), im więcej linków zewnętrznych, czyli
pochodzących z innych stron internetowych, trafia do nas, tym większa szansa, że nasza strona
znajdzie się wyżej w wynikach wyszukiwania.
Dlaczego sądzę, że firmie chodziło właśnie o podbicie swojej strony w Google’u, nie zaś o
bezpośrednią sprzedaż swoich usług poprzez blogi? Bo zwyczajnie zarówno mój, jak i inne biorące
udział w tej akcji blogi były zbyt małe, aby dać takiemu klientowi jakikolwiek sensowny zasięg
publikacji. A jak wiadomo, zasięg = sprzedaż. Dopiero gdy zgromadzi się odpowiednią widownię,
odpowiednio wiele tysięcy czytelników, ma się jakiś sensowny potencjał sprzedażowy. Jeśli każdy
wpis czyta mniej niż kilkuset czytelników, przy dobrych wiatrach zaledwie kilka osób
zainteresowałoby się usługą tej firmy. A to dla tak dużych korporacji gra niewarta świeczki. I
pracownicy tamtej firmy doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Dlatego założyli inne cele na tę
kampanię. Wiedzieli, że wszyscy byliśmy małymi żuczkami, mimo to bardzo regularnie i od
dłuższego czasu prowadziliśmy blogi. Nie mieliśmy jeszcze dużych widowni, ale dzięki
systematyczności, wysokiej jakości treści, a także dzięki linkom otrzymywanym od innych stron
nasze domeny były dość mocne. Mieliśmy już zadowalająco dobry współczynnik DA (domain
authority), a odnośniki wychodzące ze stron o lepszym niż przeciętny DA (czyli jakieś 25 –
możesz sprawdzić swój DA na stronie http://www.seoreviewtools.com) przedstawiają już znaczącą
wartość dla klienta.
W uproszczeniu: dzięki naszym linkom strona klienta mogła znaleźć się wyżej w wynikach
wyszukiwania. Już nie pamiętam, co promowano na danej stronie, ale pewnie jakąś usługę, telefon
czy coś w tym stylu. Jeśli firma będzie wysoko w Google’u, znacznie wzrośnie szansa, że ktoś
trafi do niej bezpośrednio z wyszukiwarki. A gdy przyjdzie, to być może się zainteresuje i kupi
usługę. A jeśli będą to setki osób na przestrzeni miesięcy? To firma zrobi naprawdę dobry biznes
na relatywnie niedużym wydatku na nasze blogi.
Tak zarobiłem swoje pierwsze realne pieniądze na blogu. Do dziś pamiętam, jak wpatrywałem się w
moje konto bankowe i nie mogłem uwierzyć, że ktoś zapłacił mi tyle za coś, co kocham robić.
Praca ciągle jeszcze kojarzyła mi się z czymś, co nie do końca lubię robić. Z miejscem, gdzie
raczej idę z musu niż chęci – dla zarobku, a nie przyjemności. A tutaj nagle bach! 1300 zł na
koncie.
Tak naprawdę w około 80% przypadków to właśnie sprzedaż linków jest pierwszą współpracą
komercyjną. Przepytałem kilkunastu znajomych zarabiających na blogach i większość wskazała na
linki jako pierwsze źródło przychodu. Jedni zarobili 300 zł, inni 600 zł, a jeszcze inni – 1500
zł. Jedni linkowali w starych postach, inni (jak ja) zgodzili się stworzyć artykuł od nowa.
Jedni byli silniejsi w wyszukiwarce, inni zaoferowali dodatkowo reklamę w mediach
społecznościowych czy newsletterze itd. Jak zawsze – nie ma reguły.
[...]
Proste sposoby jak podnieść jakość filmów?
Po omówieniu poszczególnych rodzajów formatów podróżniczych filmów, czas na potrzebny sprzęt,
programowanie i muzykę. Jednak zanim, jeszcze kilka słów o jakości. Temat filmowania i
postprodukcji jest bardzo obszerny i powstają o tym całe kursy, warsztaty i książki, jednak mimo
wszystko chciałbym zawrzeć kilka podstawowych rad, które mogą Ci pomóc na początku podnieść
znacząco jakość swoich produkcji. Może w punktach:
- Staraj się nakręcić jak najlepszy, najbardziej stabilny obrazek. Dzięki temu będziesz miał
znacznie mniej pracy w postprodukcji.
- Aby obraz był stabilny przy kręceniu z ręki, można zastosować kilka trików, mianowicie –
pomijając urządzenia stabilizujące jak slider czy gimbal, ustawić wyższą ilość klatek na
sekundę, dzięki czemu później w programie będziesz mógł spowolnić obraz bez straty jakości.
Spowolnienie da Ci efekt płynności, ale także zminimalizuje widoczność trzęsienia ręką. W
drogich aparatach (jak chociażby Lumix GH5) można ustawić spowolnienie 7-krotne, co daje
momentami tak niesamowicie płynny obrazek, jakby był on kręcony gimbalem.
- Tego typu aparaty mają także stabilizację matrycy, która bardzo dobrze usuwa mikrodrgania.
- Dodatkowo kręcąc materiał z ręki, dobrze jest stabilizować aparat na lekko ugiętych łokciach
i kolanach. Zwłaszcza, jeśli chcesz nagrać ruch kamery w bok lub do przodu. Ugięte kolana
wyraźnie zminimalizują poruszenie.
- Niektóre osoby zakładają także pasek z aparatu na szyję i naciągając go maksymalnie do
przodu jednocześnie dają opór ciałem w tył także ograniczają drgania.
- Ponadto w niektórych programach komputerowych (np. Adobe Premiere Pro) jest funkcja cyfrowej
stabilizacji, która czasami także potrafi zdziałać cuda
- Staraj się ustawiać w swoim aparacie jak największą rozdzielczość możesz. Im większa, tym
bardziej możesz później przyciąć obraz w postprodukcji bez straty jakości. Ma to znaczenie
także dla programu stabilizującego, gdzie skutkiem stabilizacji jest również automatyczne
przycięcie obrazka.
- Myśl fotograficznie, szukaj dobrych kadrów, ciekawych kompozycji.
- Baw się ostrością, pracą kamery, myśl już na etapie zbierania materiałów o montażu. Przemyśl
przejścia, kolejne kadry, które będą dobrze wyglądały po sobie w filmie. Jeśli nagrywasz
las, nagraj go z kilku perspektyw, jeśli jakiś zabytek, również. Nagraj widok ogólny, ale
nie zapominaj też o szczegółach, detalach. Czasem lepiej jest pokazać jakiś obiekt w kilku
krótkich, ale zróżnicowanych ujęciach, niż w jednym zbyt długim.
- W klipowych, filmowych produkcjach, gdzie dysponujesz tylko muzyką, obrazem i montażem,
pamiętaj, że czasem mniej znaczy więcej. Lepiej jest zrobić wideo trwające 2 minuty i
pozostawiające niedosyt, niż film trwający 10 minut, który mało kto zobaczy do końca.
- Montażem można uratować często nawet najgorszy materiał wideo. Ludzie lubią różnego rodzaju
efekty, przejścia itp. Pamiętaj o tym, ale też nie nadużywaj.
- Pamiętaj, że dobry dźwięk jest dużo ważniejszy, niż Ci się może wydawać. Ludzie są w stanie
przejść obojętnie obok lekko trzęsącego się obrazu, obok niższej jakości, jednak jeśli
dźwięk jest słaby, nie słychać lektora, możesz zapomnieć, że ktoś będzie chciał Cię słuchać.
Niestety do nagrywania mowy średnio nadają się mikrofony wbudowane w aparaty, gdyż często
„łapią” szumy otoczenia. Polecam zainwestować w jakiś lepszy mikrofon klapowy, albo nawet
jeszcze coś bardziej profesjonalnego z firmy RODE (np. RODE videomic GO lub PRO)
- Podmieniaj dźwięki otoczenia, które często są niewyraźne lub przytłumione wiatrem, czystymi,
pobranymi z internetu efektami dźwiękowymi. Twoje wideo zyska od razu na jakości. W jednym z
kolejnych rozdziałów podam Ci stronę, z której można takie efekty dźwiękowe pobrać.
[...]
Ile można zarobić na takich współpracach?
Kooperacja z markami to w większości przypadków influencerów najbardziej dochodowa współpraca
blogowa. Jakie są to pieniądze?
Moje umowy o poufności zabraniają mi mówić o dokładnych kwotach konkretnych kampanii, jednak
postaram się nieco zarysować Ci skalę na kilku przykładach. Przedstawię parę zestawów świadczeń
z rozróżnieniem na dany okres mojego blogowania.
Po pierwszych trzech latach, kiedy bloga czytało już 10 000 unikalnych użytkowników miesięcznie i
obserwowało 15 000 osób w mediach społecznościowych stawki wyglądały tak:
- 2000–3000 zł – za 1 post blogowy i 3 posty w mediach społecznościowych;
- 4000–6000 zł – za 2 posty blogowe i 4 posty w mediach społecznościowych.
Obecnie, kiedy czyta mnie średnio 75 000 unikalnych użytkowników miesięcznie i obserwuje 90 000
osób w mediach społecznościowych i newsletterze, stawki kształtują się następująco:
- 7000–9000 zł – za 1 post blogowy i 3 posty w mediach społecznościowych;
- 11 000–14 000 – za 2 posty blogowe i 4 posty w mediach społecznościowych.
Są to oczywiście wartości orientacyjne, do tych zestawów czasem dochodzi bowiem także dodatkowe
świadczenie: kolejne posty, zdjęcia na wyłączność, post na stronie firmy, wykorzystanie
wizerunku we własnych działaniach promocyjnych marki, zorganizowanie konkursu lub poinformowanie
o nim i wiele innych.
Mam nadzieję, że da Ci to jakiś obraz i być może pomoże wycenić własną współpracę. Nie sugeruj
się jednak tymi liczbami bardzo, ponieważ mam jedne z wyższych stawek w blogosferze
podróżniczej, a to dlatego, że wolę nawiązać jedną większą współpracę w miesiącu za 11 000 zł
niż trzy małe za 3500 zł. Nie mówię, że odwrotna filozofia jest zła, ale tak sobie przyjąłem i
na razie udaje mi się trzymać tych założeń.
Ile można zarobić na wideo podróżniczym?
Z pewnością jeszcze więcej niż na pisaniu tekstów, jednak to też nie jest regułą. Trzeba ustalić,
czy mówimy o produkcji wideo wraz z dystrybucją (czyli z generowaniem zasięgu), czy o tworzeniu
samego wideo, które później oddajemy do użytku własnego klienta.
W pierwszym przypadku, przy zasięgach i jakości takich jak moje, możemy mówić o kwotach
zaczynających się od 8000–10000 zł, a kończących na kilkunastu tysiącach. Zakres
ten obejmuje najczęściej koszty wyjazdu w celu zebrania materiałów (na terenie Polski),
stworzenie filmu, a także jego promowanie na kanale, blogu i w mediach społecznościowych. Jeśli
z kolei jesteś w stanie wygenerować całościowy zasięg idący w setki tysięcy, to spokojnie możesz
zarobić na produkcji takiego podróżniczego filmu nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych za jedną
kampanię.
Muzyka w filmach – jak używać, aby nie iść siedzieć?
Warto jeszcze wspomnieć o tym, jaką i skąd brać muzykę, aby nie narobić sobie problemów. Muzyka,
jak każdy inny utwór, jest obwarowana prawami autorskimi, za których złamanie słono się płaci.
Istnieje jednak szereg miejsc, w których można kupić muzykę za nieduże pieniądze albo nawet
znaleźć za darmo. Ja korzystam z kilku źródeł.
Jeśli robisz niekomercyjne filmy, na YouTubie możesz użyć w nich tak naprawdę dowolnej muzyki –
nawet tej komercyjnej, obwarowanej prawami autorskimi. Oczywiście zawsze lepiej jest mieć
bezpośrednie pozwolenie autora, jednak YouTube ma podpisane z wieloma wytwórniami muzycznymi
umowy, dzięki którym od osób „kradnących” dany utwór egzekwuje wynagrodzenie dla autora.
Dokładniej mówiąc, przychód z reklam z filmu, w którym użyłeś danego utworu nie idzie do Ciebie,
a do autora muzyki. Jeśli wykorzystasz taki utwór, z automatu otrzymasz powiadomienie, że wpływy
z reklam otrzyma autor utworu, i nic więcej z tym tak naprawdę nie musisz robić i w większości
przypadków wideo to będzie wyświetlane bez jakichkolwiek obostrzeń.
Jeśli jednak chciałbyś na reklamach zarabiać, musisz zatroszczyć się o utwory z licencją
CreativeCommons (CC BY 4.0), które to można używać gdziekolwiek i jakkolwiek zechcesz. Nawet w
produkcjach komercyjnych. Jedyne co trzeba zrobić, to odpowiednio oznaczyć autora. Więcej
informacji na stronie CreativeCommons.org
Utwory takie można znaleźć w bibliotece Youtube. Do wyboru jest dużo różnych gatunkowo utworów,
jednak w tym przypadku zazwyczaj ma się do czynienia z dość kiepską muzyką, nadającą się co
najwyżej do krótkich wstawek vlogowych. Nie wyobrażam sobie tworzenia w oparciu o zawarte tam
utwory całych filmów, a tym bardziej filmów komercyjnych. Utwory z taką licencją można znaleźć
można też na stronie soundcloud.com. Wystarczy wejść z lewej strony w track > to listen to -> to
share, uprzednio wyszukując jakąś frazę np. „rock”. Na soundcloud.com dobrze jest też porozumieć
się z niszowymi twórcami muzyki, którzy tworzą czasem naprawdę dobre utwory i chętnie
udostępniają je nawet do komercyjnych projektów często bezpłatnie, w zamian za podpisanie
autorstwa. Utwory z licencją CC znajdziesz też na stronie dig.ccmixter.org
Jeśli zaś robisz film typowo komercyjny, przy współpracy z jakąś marką, firmą, organizacją
turystyczną itp. to szukając utworu musisz obowiązkowo zadbać o pełne prawo do wykorzystywanej
muzyki. Jeśli użyjesz muzyki do użytku komercyjnego z wyżej wymienionych, problem masz z głowy.
Jeśli jednak nie znajdziesz zadowalającego Cię tam utworu, musisz poszukać na stronach z muzyką
do użytku komercyjnego jak np. premiumbeat.com, musicbed.com , marmosetmusic.com , artlist.io,
audiojungle.net lub epidemicsound.com Tam przy zakupie koniecznie zwróć uwagę na rodzaj
licencji, która zależy od tego, gdzie ten film będzie dystrybuowany. Część platform rozdziela
licencje na kilka rodzajów, gdzie kwoty odstępnego uzależnione są od kanałów dystrybucji
(nośniki CD, telewizja, internet itp.), a także czasem od szacunkowej liczby odtworzeń.
Ponadto w filmach dobrze jest, jak już wspomniałem, używać także różnego rodzajów dźwięków
urozmaicających film. Dźwięki otoczenia, różne efekty dźwiękowe itd. Najlepszą do tego stroną
jest freesound.org. Wystarczy wyszukać po angielsku interesujący Cie dźwięk, np. szczekanie psa
(barking) i już masz dziesiątki rodzajów szczekań psów.
[...]
Umowy z organizacjami turystycznymi i agencjami reklamowymi
O podpisywaniu umów można by mówić bardzo długo. O ile być może same organizacje turystyczne nie
są jakoś wybitnie wymagające co do zapisów w umowie, o tyle współprace z dużymi markami
wyglądają już zupełnie inaczej. Umowy takie zawierają czasami tyle detali (czasem bzdurnych i
niepotrzebnych), że głowa mała.
Najlepiej będzie, jeśli wypunktuję najważniejsze kwestie, na które należy zwrócić uwagę przy
podpisywaniu umowy, a także kilka zapisków, które polecam wyrzucić lub edytować.
- Zwróć uwagę, czy są podane precyzyjnie wszystkie kwoty wynagrodzenia. Miałem
sytuację, że w umowie podano kwotę wynagrodzenia 2000 zł, założyłem, że jest to wartość
netto, agencja zaś, że brutto, i później była bardzo zdziwiona, kiedy na fakturze otrzymała
kwotę powiększoną o VAT. Od tej pory zawsze jasno informuję, iż wynagrodzenie wynosi 2000 zł
i na fakturze zostanie powiększone o podatek od towarów i usług zgodny z obowiązującą
stawką.
- Zawrzyj w umowie informacje o liście referencyjnym, który agencja zobowiąże się
sporządzić po kampanii.
- Firmy często szeroko rozpisują się na temat ewentualnych kar, które będziemy musieli
ponieść za niewywiązanie się z umowy. Tak naprawdę nie jesteś w stanie nic z tym zrobić, bo
to naturalne, że ktoś chce się zabezpieczyć. Zwróć jednak uwagę, żeby kary te nie dotyczyły
spraw, na które jako autor nie masz wpływu. Niby oczywiste, ale zdarzają się w umowach
błędy.
- Ponadto skoro Tobie ktoś wrzuca kary, to dlaczego Ty nie masz wrzucić swoich? Ja staram się
umieszczać w umowach zapisek mówiący o wypłaceniu mi odszkodowania za każdy dzień zwłoki
w wypłaceniu wynagrodzenia – choćby 50–100 zł. Oczywiście wszystko zależy od Twojej
pozycji negocjacyjnej i wewnętrznych standardów agencji/organizacji, jednak nie zaszkodzi
spróbować. Średnio w 30% przypadków zapisek taki udaje mi się przeforsować.
- Najbardziej jednak chciałbym Cię uczulić na uważną lekturę i analizę każdej linijki
umowy. Czytaj kilkukrotnie wszystko, a jeśli coś Ci się nie podoba lub czegoś nie
rozumiesz, nie bój się powiedzieć o tym agencji.
Jeśli już nanosisz poprawki, staraj się doprecyzowywać wszystko jak najbardziej. Nie pozwalaj na
zostawianie jakichkolwiek uogólnień, niedomówień i furtek do szerszej interpretacji.
Poniżej kilka przykładów zapisków, które próbowano przepchnąć, a które z umów usunąłem:
Zleceniobiorca wyraża zgodę na pominięcie oznaczenia treści będących przedmiotem niniejszej
Umowy (jego nazwiskiem jako twórcy tych treści) przy ich rozpowszechnianiu i jednocześnie
zobowiązuje się do niepodnoszenia roszczeń z tytułu pominięcia jego oznaczenia przez czas, na
jaki licencja została udzielona.
Innymi słowy: jeśli podpisałbym taką umowę, klient mógłby używać moich materiałów gdziekolwiek by
chciał w ciągu trwania licencji (tutaj pięć lat), a ja nie dostałbym z tego ani grosza.
Normalnym jest, że agencja i klient po to tworzą treści przy współpracy z influencerami, aby
później móc je pokazywać w różnych kanałach, jednak sugeruję tutaj doprecyzować, o jakie
konkretnie kanały chodzi. Żeby później się nie okazało, że dogadywałeś się na udostępnienie w
mediach społecznościowych, a film z Twoim udziałem będzie leciał w telewizji, za co nie
dostaniesz dodatkowo żadnego grosza.
Albo coś takiego:
Utwory powstałe w wyniku umowy mogą być modyfikowane i stanowić element innego Utworu
powstałego w wyniku działań Agencji X oraz podmiotów trzecich wskazanych przez Agencję.
Wykonawca zrzeka się majątkowych praw autorskich dotyczących stworzonych Utworów.
Jest to bardzo szeroka furtka. Z fotografii mających stanowić tylko część wpisu i z fragmentów
filmu, który miał być wyłącznie filmem reklamowym używanym tylko na moim kanale, agencja mogłaby
stworzyć coś zupełnie innego, nowego – nawet własne wideo promujące całkowicie inny produkt,
wspierający inną kampanię. Firma mogłaby też przedrukować zdjęcia albo użyć ich w innego rodzaju
reklamach. Od razu doprecyzuj takie fragmenty, a najlepiej wyrzucaj. I broń Boże nie zrzekaj się
żadnych majątkowych praw autorskich!
Bloger udziela pozwolenia na wykorzystanie i dystrybucję (a także na utrwalanie i
zwielokrotnianie, w całości lub we fragmentach, dowolną techniką bez ograniczeń co do ilości i
wielkości nakładu) swojego wizerunku oraz imienia i nazwiska w działaniach marketingowych na
wyłączność na rzecz marki X.
Kolejne ogromne uogólnienie. Na dobrą sprawę zapisek ten mówi tyle, że firma może zrobić z moim
wizerunkiem cokolwiek, co będzie wiązało się z konkretną akcją. Mogłaby udostępniać moją twarz
oraz imię i nazwisko w swoich kanałach, na banerach, w mediach społecznościowych, a nawet na
bilbordach, w metrze czy gazecie. Trzeba koniecznie uściślić taki zapisek i wyszczególnić
miejsca wykorzystania wizerunku, a jeśli uzna się, że są zbyt szerokie – odpowiednio negocjować
stawkę.
Wykonawcę obowiązuje zakaz konkurencji, polegający na niepromowaniu i niereklamowaniu
produktów i usług z konkretnej branży w trakcie trwania kampanii i 6 miesięcy po jej
zakończeniu.
Tego typu obostrzenia znajdują się w umowach bardzo często. Nie jestem ich fanem, gdyż skąd mam
wiedzieć, czy po pięciu miesiącach od rozpoczęcia kampanii nie otrzymam innej, świetnej, dużo
bardziej opłacalnej propozycji współpracy? Zazwyczaj albo proponuję jeden miesiąc, albo wyceniam
odpowiednio wysoko przedłużenie takiego zakazu do trzech lub sześciu miesięcy. Bywa, że podnoszę
cenę ogólną nawet dwu- lub trzykrotnie, co skutecznie zniechęca agencje do forsowania takiego
zapisku. Polecam i Tobie takie postępowanie.
To tak naprawdę tylko przykłady różnych dziwnych adnotacji w umowach. Można by spokojnie napisać
o tym osobną książkę. Najbardziej zależało mi na zwróceniu Twojej uwagi na dokładne czytanie i
analizowanie umów.
Pamiętaj również, że zawsze możesz udać się z taką umową do prawnika, który dokładnie wyjaśni Ci,
jakie konsekwencje mogą nieść za sobą konkretne paragrafy, a także sprawdzi, czy umowa czasem
nie jest niezgodna z prawem.