-
Autor: Jakub Prokop
Opublikowano: 10 mar 2016 9:34
Zawód bacy w Polsce wykonuje około 100 osób, ale chętnych jest mniej, bo to trudny chleb. Praca bacy to bowiem nie tylko wypas owiec - zimą baca zamienia się w przedsiębiorcę. Praca bacy jest też uzależniona od dopłat, ale - jak wskazują sami bacowie - i tak daje poczucie swobody i wolności.
Profesja bacy widnieje na oficjalnej liście zawodów od 2010 r., jednak w rzeczywistości zawód pasterza liczy sobie nawet kilkadziesiąt wieków. I choć tradycyjny wypas owiec wydaje się nierozerwalnie związany z polskimi górami, okazuje się, że zawód ginie – głównie z powodów ekonomicznych.
– Baców w Polsce jest ok. 100. Ta liczba co roku się to zmienia. Jeśli jest dobry rok i baca umie nazbierać owiec, to wychodzi na halę. A jak nie, to zostaje – mówi Jarek Buczek, baca z Gorców podczas III Międzynarodowej Konferencji Pasterskiej w Zakopanem organizowanej przez Centrum UNEP/GRID-Warszawa.
– Ten zawód dopiero parę lat temu został wprowadzony na listę przez oddział doradztwa rolniczego z Katowic. Chętni zrobili kursy i dostali tytuły juhasa, bacy czeladnika i mistrza. A dawniej bacą zostawało się z nadania przez wieś lub z powołania. Najpierw szedł na praktykę, czyli jako juhas, musiał swój staż przerobić przez kilka lat. Jak się nauczył organizacji i był na tyle silny, żeby wziąć odpowiedzialność za ludzi i owce, to zaczynał sam dogadywać się z ludźmi, sołtysem, właścicielami danej ziemi i bacował – wyjaśnia Buczek.
Bez dopłat praca bacy byłaby niemożliwa
W dzisiejszych czasach charakter pracy się zmienia. Baca nie może już liczyć na to, że całe bytowanie siebie i rodziny oprze bezpośrednio na wełnie, skórze i jagnięcinie. Coraz większe znaczenie ma znalezienie kupca produktów (najczęściej turysty) oraz dopłat, bez których strzyżenie owiec byłoby nieopłacalne.
– Funkcjonujemy w rzeczywistości, gdzie są podatki, rachunki do zapłacenia, telewizja i prąd. Podwyższa się standard życiowy, bo trudno udawać skansen, ale bez samorządowych dopłat byłoby ciężko. Zostaliśmy od nich uzależnieni. Gdyby nam je teraz odcięli, nie jesteśmy w stanie działać. Przyprowadzenie owcy kosztuje mnie 4 zł, ostrzyżenie drugie tyle. A zysk ze sprzedanej wełny to w najlepszym razie 2 zł – wylicza Jarek Buczek.
– W tej chwili dopłaty są konieczne, ale ja myślę, że problem leży raczej w tym, że nie mamy rozwiniętej perspektywy sprzedaży i przerobu. Dawniej szczyciliśmy się sprzedażą wełny, robiliśmy sobie z niej całe ubranie. Przetwórstwo się zamykało i na wszystko wystarczało. Dzisiaj uzależnienie od dopłat nas rozleniwiło – uważa.
Również zdaniem baców Stanisława i Jana Hyrczyków – ojca i syna – bez dopłat praca byłaby niemożliwa. Ich zdaniem ludzie chcą zachowywać tradycję. – Ci, co byli bacami, dalej są. Niektórzy jeszcze mają synów, którzy mogą kontynuować pracę. Ale nowych nie ma. Dawniej baca sprzedał jedną rzecz i to mu wystarczyło. A teraz ma trochę pieniędzy z turystyki i trochę z dopłat, a to i tak mało. A to, co baca zarobi, wydaje na bieżąco. Inwestuje w zakupy, w sprzęt, musi ludziom coś dać za dzierżawę ziemi – wyjaśnia Jan Hyrczyk.
Dzień z życia bacy
– Bacowanie jest w dzisiejszych czasach trudne. Jak się idzie na halę, trzeba pracować praktycznie 24 godziny na dobę. Od rana do wieczora paść i doić, a w nocy czujnie spać, bo wilki mogą przyjść. Ale wyżyć się da, trzeba tylko nie pić i wszystkiego pilnować. Chociaż młodzi to wolą iść na budowę, bo tam jest lżej albo wyjechać za granicę. Jest nas coraz mniej – martwi się Stanisław Hyrczyk.
Zimą baca zamienia się w przedsiębiorcę
Dużą część pracy baca musi poświęcić na to, co każdy przedsiębiorca – zawieranie umów z ludźmi i zarządzanie. Baca musi zareklamować swój produkt, załatwić pozwolenia z właścicielami ziemi, znaleźć ludzi do pracy i dobrze skorzystać z dopłat. Zdaniem Jarka Buczka zajmuje to całą zimę.
– Nie ma odpoczynku nawet w weekendy. Żeby uzyskać 50 ha na wypas, muszę dogadać się z 70 właścicielami – zaznacza.
W przypadku Jana Hyrczyka liczba właścicieli wynosi nawet 300. – Ziemi nie jest dużo, ale działki są bardzo rozdrobnione. Jeden właściciel pozwoli paść na jego ziemi, drugiemu trzeba dać ser, z trzecim coś wypić, z czwartym podzielić się dopłatą, piąty nic nie chce, a szósty nie będzie kosił ani pasł, bo to jest jego – mówi.
Ta praca to pasja
Choć praca jest ciężka i pracochłonna, a zarobki mizerne, bacowie wydają się być z niej zadowoleni. – Żona pracuje w firmie i co miesiąc, przynosi dutki. Syn pyta mnie wtedy, ile ja zarobiłem w tym miesiącu. Mówię, że ciężko będzie. Więc on zastanawia się, po co w ogóle się tym zajmować. A ja jestem hobbystą – wyjaśnia z uśmiechem Andrzej Konieczny, baca z Beskidu Sądeckiego.
– Ekonomicznie jest ciężko. Ale jak się chce pracować, to można osiągnąć sukces. Dla mnie oznaką tego sukcesu jest zachowanie swobody. Czerpię wielką satysfakcję z tego, że robię to, co lubię – dodaje baca z Beskidów Piotr Kohut.
Jarek Buczek wspomina, że kiedyś rodzice go straszyli, że jak się nie będzie uczył, to pójdzie do owiec. To miała być najgorsza możliwa przyszłość. – A ja – jak pójdę paść chociaż przez trzy dni – wtedy mogę odetchnąć i schodzi ze mnie napięcie całego roku – opowiada.
Inny baca, Michał Milerski, podsumowuje, że to jest właśnie góralska swoboda – wyjść na halę i nie mieć nad sobą szefa prócz Pana Boga.
KOMENTARZE (2)