wtorek, 15 kwietnia 2014

Dzieciństwo Paula McCartneya


Paul a właściwie James Paul McCartney urodził się 18 czerwca 1942 roku jako syn Jamesa i Mary. 


James: Jedno oko miał otwarte i stale
pojękiwał. Gdy podnieśli go do góry, przypominał kawałek surowego, czerwonego mięsa. Wróciłem
do domu i rozpłakałem się – po raz pierwszy od wielu lat. Za to na drugi dzień już bardziej przypominał człowieka i z każdym dniem było coraz lepiej. Ostatecznie wyrósł na ślicznego chłopca.

Paul chodził do podstawówki Stockton Wood Road, gdy mieszkali w Speake. Wkrótce do tej szkoły przyszedł Michael, młodszy brat Paula.

James: Pamiętam, że dyrektorka nie mogła się nadziwić, jak dobrze nasi chłopcy dogadują
się z młodszymi uczniami i jak się wstawiają za słabszymi. Mówiła, że Michael na
pewno będzie jakimś przywódcą, pewnie dlatego, że ciągle się z kimś kłócił. Paul znacznie spokojniej
załatwiał swoje sprawy. Miał o wiele więcej zdrowego rozsądku niż brat. Mike zawsze się narażał, za
to Paul unikał kłopotów.

Jakiś czas później podstawówka zaczęła się przeludniać, dlatego część uczniów, w tym Paula i Mike'a przenieśli do Joseph Williams Primary w Gateracre. Z czasem Paul stał się jeszcze większym dyplomatą, załatwiając wszystko drogą pokojową tak jak mama, nie hałaśliwie jak brat.

James: Kiedyś spuściłem Michaelowi lanie, bo coś przeskrobał. Paul
stał obok i krzyczał do brata: »Powiedz, że to nie ty, to przestanie cię bić«. Ostatecznie Mike przyznał
się do winy, za to Paul zawsze potrafił się wyłgać od odpowiedzialności”

Paul: Byłem dość cwany. Zawsze, gdy dostałem za coś burę, szedłem do sypialni rodziców, jeśli nie było ich w domu, i targałem u samego dołu ich koronkowe firanki. Nie za dużo, tylko troszeczkę. To była moja
zemsta.

Paul bez problemu dostał się do najlepszej szkoły ogólnokształcącej w mieście – Liverpool Institute. Michael również dostał się do tej samej szkoły, ale szybko trafił do klasy ze słabszymi uczniami.
Paul uczył się bardzo dobrze i zawsze był wśród najlepszych w klasie.

James: Potrafił jednocześnie odrabiać lekcje i oglądać telewizję. Ganiłem go za to, sądząc,
że nie da się robić obu tych rzeczy naraz, ale pewnego razu spytałem go, co właśnie ogląda i
oczywiście od razu odpowiedział, co leci w telewizji, a w tym czasie zdążył też napisać
wypracowanie. Był wystarczająco mądry, by pójść na studia. Zawsze marzyłem, by tak właśnie się
stało. Chciałem, żeby zdobył tytuł licencjata nauk społecznych albo technicznych i wtedy byłby
ustawiony. Ale gdy Paul zorientował się, co mi chodzi po głowie, od razu zaczął robić mi na złość i
opuścił się w nauce. Zawsze był dobry z łaciny, ale gdy tylko powiedziałem, że łacina przyda mu się
na studiach, natychmiast sobie odpuścił.

Paul: Kiedyś narysowałem taki sprośny rysunek dla kolegów z klasy. To właśnie ja byłem w mojej klasie tym, który zajmował się takimi rysunkami. Ten był na złożonej kartce papieru, tak że początkowo widać było tylko głowę i stopy kobiety, ale jak się rozłożyło kartkę, ukazywała się cała nagusieńka. Typowy obrazek uczniaka. ...Nieopatrznie zostawiłem rysunek w kieszeni koszuli, w której zazwyczaj trzymałem kupony na stołówkę i którą mama zawsze przeszukiwała przed praniem, wiedząc, że często ich nie wyjmuję.
Wróciłem pewnego dnia ze szkoły, a w progu stoi mama z rysunkiem w dłoni i pyta: »To twoje
dzieło?«. Powiedziałem, że nie, słowo honoru. Powiedziałem, że to Kenny Alpin, taki chłopak z naszej
klasy, i że pewnie włożył mi to do kieszeni. »Przyznałbym się, gdybym to ja to narysował«. Przez dwa
dni udało mi się trzymać tej wersji. Potem się przyznałem. Koszmarny wstyd”

Paul od zawsze był świetny z łaciny, gdy napisał egzamin na dziewięćdziesiąt procent stwierdził, że ma dość szkoły.

Paul: W pierwszej klasie byłem jeszcze potulny jak baranek. Nie wychylałem się i przykładałem do pracy, bo wydawało mi się, że tego się ode mnie oczekuje. A potem jakoś wszystko zrobiło się mętne. Ani razu przez całą pierwszą klasę nikt mi jasno i wyraźnie nie powiedział, po co mi ta cała edukacja, jaki to wszystko ma sens. Owszem, tata ciągle ględził o tym, jak to potrzebne są w życiu dyplomy i takie tam, ale go nie słuchałem. Za często człowiek to słyszał. Nasi nauczyciele po prostu lali nas po łapach linijkami albo opowiadali jakieś farmazony o wakacjach w Walii i o służbie w wojsku. Praca domowa to była dopiero nuda. Po prostu nie mogłem wytrzymać w domu nad lekcjami, zwłaszcza w letnie wieczory, gdy wszystkie dzieciaki bawiły się na zewnątrz. Naprzeciwko naszego domu w Ardwick było takie duże pole, które widziałem z okna, i patrzyłem, jak się wszyscy świetnie bawią. W naszej okolicy nie było za wielu uczniów z Institute. Mnie nazywali budyniem z College’u, pieprzonym budyniem z College’u. Tak mnie nazywali.
Marzyłem tylko o kobietach, pieniądzach i ciuchach. Trochę nawet kradłem, na przykład fajki. Wchodziliśmy z chłopakami do sklepów, gdy właściciel był akurat na zapleczu, i zwijaliśmy kilka sztuk, zanim zdążył wrócić. Przez całe lata moim największym marzeniem było sto funtów. Myślałem, że za taką forsę kupię sobie dom, gitarę i samochód. Także gdybym faktycznie miał kasę,
chyba bym oszalał.

Paul i Michael kłócili się jak przeciętne rodzeństwo, ale bardzo drażniło to Jamesa. Michael nazywał go Grubaskiem. Ojciec zamontował im słuchawki tak aby sięgały do łóżek co powodowało, że się mniej kłócili i wcześniej szli spać.

James: Paul był prześlicznym dzieckiem, miał wielkie oczy i długie rzęsy. Ludzie często
mówili: »Kiedyś złamie niejedno serce«. Ale jako nastolatek przeszedł fazę, gdy był dość pulchny.

Rodzina McCartneyów w końcu wyprowadziła  się z Ardwick, gdy Paul miał trzynaście lat. Mary zrezygnowała z pracy położonej, choć później jeszcze wróciła do zawodu. Przenieśli się do jednego z szeregowców przy Forthlin Road w Allerton pod numerem dwudziestym. Dom znajdował się dość blisko domu Mimi gdzie mieszkał John.

Jakiś czas po przeprowadzce Mary zaczynała odczuwać silne bóle w piersi. Paul miał wtedy 14 lat. Kobieta uważała, że to zwyczajne objawy menopauzy. Lekarze zgadzali się z Mary, więc ta czekała tylko aż samo przejdzie. Niestety z upływem czasu bóle były tak silne, że udała się do specjalisty który stwierdził raka. Kobieta zmarła podczas operacji.


James: Załamałem się. Nie potrafiłem tego wszystkiego zrozumieć. Co za koszmar
dla naszych chłopców, zwłaszcza dla Michaela, który miał dopiero dwanaście lat i był z nią bardzo
zżyty. Nie byli załamani ani nic takiego. Ta tragedia docierała do nich dość powoli.



Michael: Nie pamiętam za dobrze tego dnia, gdy się dowiedzieliśmy. Pamiętam tylko,
że jeden z nas, nie wiem już dziś który, powiedział jakiś idiotyczny, żartobliwy komentarz. Przez
wiele kolejnych miesięcy nie mogliśmy sobie tego darować

Paul: To byłem ja. W pierwszym odruchu powiedziałem: »Jak my sobie poradzimy bez jej pensji?«

Paul pamiętał to dokładnie. Do końca życia nie mógł sobie wybaczyć tego co powiedział. Przez jakiś czas codziennie modlił się płacząc w poduszkę.

Paul: Durne modlitwy w stylu: jeśli przywrócisz ją do życia, to już zawsze będę grzeczny. To chyba pokazuje, jak głupia jest religia, bo widzisz, modlitwy nie zadziałały wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowałem.

James: Najgorzej było zimą. Chłopcy musieli samodzielnie rozpalać ogień po
powrocie ze szkoły. Ja za to miałem na głowie gotowanie. Mój największy dylemat dotyczył tego,
jakim rodzicem powinienem być. Gdy żyła żona, ja byłem tym od dyscypliny. Wkraczałem w
trudnych sytuacjach, gdy potrzebna była twarda ręka ojca. Od miłości i troski była ona. Gdy czasem
posyłaliśmy ich do łóżka bez kolacji w ramach kary, to ona zanosiła im coś do sypialni, choć najczęściej za moją namową. Nagle musiałem zdecydować, czy mam być ojcem, czy matką, czy może jednym i drugim. A może powinienem bardziej polegać na nich i wprowadzić model przyjacielski, w ramach którego każdy pomaga każdemu. Musiałem nauczyć się im ufać. Mówiłem zawsze: nie wracajcie ze szkoły do domu, jeśli nie ma tu żadnej z waszych ciotek. Inaczej zapraszaliby kolegów i
roznieśliby ten dom na kawałki. Czasem po powrocie do domu stwierdzałem, że z lodówki zniknęło
pięć jajek. Na początku nie chcieli się przyznawać i twierdzili, że nie wiedzą, co się z nimi stało.
Potem dopiero nagle któryś mówił, że faktycznie poczęstowali kolegów jajkami sadzonymi. Ogólnie
chłopcy byli grzeczni, ale i tak brakowało mi ich matki. Jej śmierć zupełnie mnie zaskoczyła.

Michael: Byliśmy okropni, okrutni nawet. A
on był, kurczę, niesamowity. I to przez cały ten czas bez kobiety u boku. Nie wyobrażam sobie tego.
Paul wiele zawdzięcza ojcu. Obaj wiele mu zawdzięczamy

Źródła: Grafika Google (zdjęcia), The Beatles - Jedyna autoryzowana biografia (Informacje, cytaty) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz