Wydawałoby się, że stan wojenny jako wydarzenie stosunkowo nieodległe powinien być Polakom stosunkowo dobrze znany. Niestety tak nie jest. Dziś wielu Polaków (szczególnie młodych) nie jest w stanie nawet podać nawet daty jego wprowadzenia. A poziom ogólnej wiedzy na ten temat jest zaskakująco niski. Dlatego warto o nim mówić. Przypominać bardziej i mniej znane wydarzenia z tego okresu.

W związku z wprowadzeniem stanu wojennego doszło do szeregu zmian w funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości. Rozszerzono kompetencje prokuratury i sądownictwa wojskowego. Wprowadzono tryb przyspieszony i doraźny. Zaostrzono sankcje karne. Oprócz nierzadko drakońskich sankcji (nagłaśnianych zresztą skrupulatnie przez peerelowską propagandę) wobec działaczy „Solidarności” i opozycji, którzy nie zaprzestali swej działalności po 13 grudnia przystąpiono również do rozprawy z prawdziwymi i urojonymi szpiegami. Niewiele osób wie, że z tego powodu w stanie wojennym na karę śmierci skazano łącznie sześć osób. I, że nie było wśród nich bynajmniej najgłośniejszego „zdrajcy” Ryszarda Kuklińskiego...

Na karę śmierci skazani zostali: Henryk Bogulak, Waldemar Mazurkiewicz, Jerzy Sumiński, Zdzisław Najder, Zdzisław Rurarz i Romuald Spasowski. W pierwszych trzech przypadkach skazani zostali funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa PRL, którzy zdradzili ludową ojczyznę. Mazurkiewicz był nie tylko pracownikiem stałego przedstawicielstwa PRL przy Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku, ale też wieloletnim funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa wykorzystywanym do pracy na Zachodzie jako szyfrant. Jego zdrada spowodowała konieczność zmiany systemu szyfrowego PRL w łączności z zagranicą. Bogulak był z kolei kierowcą w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych wykorzystywanym przez wywiad podczas akcji zagranicznych. Bogulak i Mazurkiewicz mieli w sumie „sprzedać” wywiadowi zachodniemu około 100 pracowników polskiego wywiadu i kontrwywiadu. Sumiński z kolei był oficerem kontrwywiadu wojskowego, który zdezerterował w czerwcu 1981 r. i przekazał Amerykanom wiele cennych danych (m.in. na temat wywiadu polskiego w Niemczech).

Nieco inaczej przedstawiała się sprawa pozostałej trójki. Najder był działaczem opozycji, a Rurarz i Spasowski polskimi dyplomatami. Dzieliło ich wiele, a łączyło tylko jedno – wszyscy oni w związku z wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego poprosili o azyl na Zachodzie.

Zdzisław Najder działacz opozycji (m.in. współzałożyciel Polskiego Porozumienia Narodowego, członek i doradca NSZZ „Solidarność”) wyjechał z kraju w listopadzie 1981 r. do Anglii. Do kraju już nie powrócił w uprzedzony przez władze brytyjskie, iż jest poszukiwany przez władze PRL. W styczniu 1982 r. uzyskał azyl polityczny, a w kwietniu tego roku objął stanowisko dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Pod koniec maja Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego skazał go na karę śmierci za... szpiegostwo. Warto w tym miejscu przytoczyć najbardziej chyba kuriozalny fragment uzasadnienia tego wyroku: „Obiektywnie stwierdzić należy, że nie ma dowodów na to, że osk[arżony] Najder współpracował z wywiadem amerykańskim od 25 lat, choć praktycznie nie jest to wykluczone”.

Zdzisław Rurarz był wieloletnim pracownikiem polskiej dyplomacji, a w latach 1971–1972 doradcą ekonomicznym I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Edwarda Gierka. W lutym 1981 r. został mianowany ambasadorem PRL w Japonii. Dziesięć dni po formalnym wprowadzeniu stanu wojennego opuścił ambasadę i poprosił władze amerykańskie o azyl polityczny. Szkody spowodowane „dezercją” Rurarza tak podsumowało MSW: „Informacje przekazane przez Z. Rurarza przedstawicielom władz japońskich, a następnie amerykańskim służbom specjalnym, jego wypowiedzi w Kongresie USA oraz w czasie spotkań w ośrodkach antypolskich, wystąpienia radiowo-telewizyjne i wywiady prasowe przynoszą niepowetowane szkody polityczne i gospodarcze, godzą w najbardziej żywotne interesy PRL, w tym w zakresie obronności i bezpieczeństwa państwa”. Trudno się temu dziwić skoro były ambasador przekazał Amerykanom sporo informacji na temat ówczesnej sytuacji w Polsce – ujawnił m.in. znane mu szczegóły przygotowań do stanu wojennego (np. poinformował o przymiarkach do jego wprowadzenia w marcu 1981 r.)

Rurarz nie był jednak pierwszym ambasadorem PRL, który „zdezerterował” po 13 grudnia 1981 r. Kilka dni wcześniej (20 grudnia 1981 r.) uczynił to inny wielokrotny ambasador PRL Romuald Spasowski sprawujący wówczas swą funkcję w Waszyngtonie. Kilka miesięcy później (pod koniec sierpnia 1982 r.) został on skazany „jedynie” na karę 15 lat pozbawienia wolności. Dlaczego wyrok był tak „łagodny”? Otóż jak podała „Trybuna Ludu” w dzień po jego ucieczce: „Od pewnego czasu R. Spasowski cierpiał na okresowe stany depresji, w związku z czym został on odwołany do kraju”. Nie wypadało zatem skazywać go na karę śmierci, a przynajmniej nie od razu. Jednak „akt zdrady zasługujący na powszechną pogardę i potępienie” popełniony przez „rzekomego patriotycznego kontestatora”, który „za judaszowe srebrniki wyrzekł się swej ojczyzny” (jak grzmiał 21 grudnia 1981 r. na konferencji prasowej w Interpressie Andrzej Konopacki, rzecznik prasowy Ministerstwa Spraw Zagranicznych) został ostatecznie „odpowiednio” ukarany. W wyniku rewizji Naczelnej Prokuratury Wojskowej Izba Wojskowa Sądu Najwyższego skazała w październiku 1982 r. Spasowskiego na karę śmierci.

Notabene warto się zastanowić nad motywacjami obu naszych dyplomatów. W końcu byli najwyżej postawionymi uciekinierami z PRL (oczywiście z wyjątkiem peeselowskiego wicepremiera Stanisława Mikołajczyka). Wbrew peerelowskiej propagandzie niewątpliwie nie zdecydowały o tym względy finansowe. I nie zmienia tego fakt, że obaj ponoć mieli zostać odwołani w najbliższym czasie ze swych funkcji. Każdy kto pamięta PRL zdaje sobie sprawę, że obaj byli ludźmi wręcz zamożnymi (np. Spasowski posiadał dom w Milanówku i mieszkanie w Warszawie). Dużo bardziej prawdopodobne wydaje się, że jak twierdzili sami zainteresowani, ich decyzja była efektem wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Notabene „zdrajca” Spasowski... utworzył fundację w celu udzielania pomocy dla młodych Polaków studiujących w USA zagadnienia etyki i moralności.

Warto koniec przypomnieć, że zarówno Najder, jak i obaj byli ambasadorowie w wolnej, demokratycznej Polsce zostali uniewinnieni, oczyszczeni z absurdalnych zarzutów. Podobnie zresztą jak wiele innych osób niesłusznie skazanych w stanie wojennym przez peerelowski „wymiar sprawiedliwości”, dla którego okres po 13 grudnia 1981 r. pozostaje jedna z najczarniejszych kart.